Europa musi się zmienić

- Spotykamy się w Stryszowie - miejscowości znanej dzisiaj w świecie, choć położonej gdzieś w Małopolsce. Wokół nas góry, kolorowe poletka, piękna przyroda, słowem sielanka... ale dzisiejsza wieś to nie tylko szanse, ale także wielkie zagrożenia.
- Ważne, że nie jesteśmy sami. W Polsce coraz więcej organizacji wspiera aktywnie przyjazną środowisku i konusmentowi gospodarkę rolną. Dla powołanej przez nas Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi ekologiczne rolnictwo odgrywa również ogromną rolę. Staramy się jednak nie zamykać przyszłości przed gospodarstwami nie posiadającymi jeszcze atestu. W Polsce małe, tradycyjne gospodarstwa produkują bowiem, nawet bez atestu, żywność wysokiej jakości.
- Pierwsze działania dotyczyły jednak turystyki...
- Dokładnie ekoturystyki, czyli turystyki w gospodarstwach ekologicznych. Na obszarach, gdzie nie zdołano jeszcze zaburzyć równowagi między rolnictwem a przyrodą, symbioza między nimi jest ciekawa dla turystów. Szczególnie tych przybyłych z intensywnie cywilizowanych krajów. Zagraniczni goście odwiedzający polskie gospodarstwa byli przez lata praktycznym dowodem atrakcyjności naszej wsi. Co więcej ich obecność wiązała się też z nowym źródłem dochodów. Jednak w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że turystyka jest pomocnym rozwiązaniem tylko dla pewnej części gospodarstw. Nie może być jednak panaceum dla całej polskiej wsi.
- Nadszedł czas na zmiany...
- Tak - wtedy właśnie założyliśmy Międzynarodową Koalicję dla Ochrony Polskiej Wsi. Jej zagranicznym współdyrektorem został sir Julian Rose, angielski ekolog i rolnik, od wielu lat działający dla Polski. Zainspirowała go wielka ilość drobnych gospodarstw, które przetrwały w naszym kraju. Dzięki nim Polska może stać się swego rodzaju pomostem między zachodnim, wielkoobszarowym, silnie zmechanizowanym i "zchemizowanym" rolnictwem, a krajami tzw. "trzeciego świata", gdzie to rolnictwo jest wciąż na podstawowym, tradycyjnym poziomie. Julian od samego początku przekonywał nas, że Polska z takim właśnie potencjałem może stać się modelem dla Europy. Umożliwiając zachowanie tradycyjnej struktury małych gospodarstw rolnych i stawiając na produkt wysokiej jakości i sprzedaż lokalną.
- Brzmi to pięknie. Rzeczywistość jednak nie jest idealna. Rolnicy są biedni, przed wieloma gospodarstwami jawi się wręcz wizja bankructwa, jednocześnie negocjacje z Unią Europejską nie pozwalają żywić zbyt wielkich nadziei.
- Wiadomo, że dotacje proponowane przez Unię Europejską trafiłyby przede wszystkim do największych gospodarstw, których w naszym kraju jest niewiele. W takiej sytuacji dla mniejszych gospodarzy zostałoby niewiele. Przeszkodą są także skomplikowane, utrudniające uzyskanie dotacji, formularze. W dodatku, na początek zaproponowano polskim rolnikom jedynie 25% z tego, co otrzymują rolnicy unijni. Biorąc pod uwagę warunki otwartych granic i wolnego rynku, stawia nas to od początku na przegranej pozycji. Tragedią może stać się wyrugowanie wielu rolników z ich dotychczasowych miejsc pracy, odebranie im tego jedynego warsztatu pracy, jaki zawsze mieli.
- Musi być przecież jednak jakieś wyjście?
- Nasza propozycja jest chyba najbardziej opłacalna. Otóż planujemy zatrzymać na wsi jak największą liczbę rolników. Mamy przecież wielu dobrych rolników i innych specjalistów, którzy chcą pracować na wsi, na ziemi. Należy ich jednak przede wszystkim lepiej zorganizować. Po pierwsze - trzeba postawić na produkt wysokiej jakości, bo produkt ten zawsze znajdzie nabywcę. Dobrze jeśli będzie on ekologicznie atestowany. Ale najważniejsze jest, aby był to produkt lokalny, markowy, wiarygodny. Konieczna jest współpraca między rolnikami - stworzenie odpowiednich przepisów, odpowiedniego prawa, które umożliwiłoby powstanie grup producenckich oraz ekospółdzielni. Pewne przepisy już istnieją, ale często bywają niekorzystne. Ważne jest zreformowanie prawa spółdzielczego, aby spółdzielnie mogły działać na zdrowych, korzystnych dla rolników zasadach. Każdy z nich z osobna, mając swoje dwa, trzy hektary, nie ma na rynku szans. Jeśli jednak tych gospodarstw znajdzie się 50, mogą już próbować sprzedać swój produkt - choćby w Krakowie.
Czy polska wieś wykorzysta tradycyjne rolnictwo, czy pójdzie drogą wielkotowarowej  produkcji?- Niektórzy będą mieli do Krakowa daleko.
- W tym szansa - im dalej - tym ciekawiej. Trzecią bowiem możliwością dla polskiej wsi są dodatkowe przychody z innych źródeł. Choćby z wiejskiej ekoturystyki. Kładę tu bardzo wyraźny nacisk na ten przedrostek "eko", specjalnie nie mówiąc o agroturystyce, bowiem chcąc przyciągać turystów i myśląc perspektywicznie, musimy bardzo mocno dbać o nasze środowisko naturalne. Z jednej strony musimy zadbać o bioróżnorodność, która przyciągnie turystów, starać się ją wzbogacać idąc drogą rolnictwa ekologicznego. Z drugiej strony trzeba zwrócić uwagę na estetykę otoczenia, na tę kolorową szachownicę pól oraz na kulturę - o to, żeby dalej była żywa. Bo martwych skansenów i muzeów jest w całym świecie pełno. Turystyczna zagroda powinna być przede wszystkim gospodarstwem autentycznym, funkcjonującym, mającym do zaoferowania turyście własne produkty. Nie mam oczywiście nic przeciwko gwarantującym w pełni miejski standard pensjonatom - one też znajdą pewnie klientów. Tyle tylko, że w takim wypadku powinniśmy uczciwie mówić o pensjonacie, a nie o gospodarstwie agroturystycznym.
- Przyjrzyjmy się efektom..
- W naszych katalogach zebraliśmy już ponad 100 gospodarstw łączących ofertę turystyczną z rolnictwem ekologicznym. To pomaga im funkcjonować, lub mówiąc po prostu przeżyć.
- Sytuację poprawić miała też wprowadzona niedawno Ustawa o rolnictwie ekologicznym.
- Sama ustawa jest faktycznie dobra, cieszę się bardzo, że po 10 latach zmagań w końcu ujrzała światło dzienne. Żałować należy jedynie, że nie została wprowadzona wcześniej. Wtedy ludzie mieli dużo większy zapał do tworzenia ekologicznych gospodarstw, po drodze po prostu wielu z nich "odpadło". Z drugiej strony - to jedna z kolejnych ustaw, którą trzeba jeszcze wprowadzić w życie. Istnieje co prawda w Polsce cała sieć ośrodków doradztwa rolniczego, które mogłyby szkolić rolników w tym kierunku i przybliżyć temat rolnictwa ekologicznego Ale robią to mało efektywnie. Na szczęście na miarę swoich możliwości próbują działać, pomimo stawianych im przeszkód, organizacje pozarządowe. Trudno sobie jednak wyobrazić, aby 2 miliony rolników w Polsce nagle dowiedziało się o szansach jakie daje im ustawa o rolnictwie ekologicznym.
- W efekcie, choć zapotrzebowanie na produkty ekologiczne istnieje, nie ma kto ich na razie na większą skalę produkować.
- Mam czasem wrażenie, że brak informacji o ustawie jest świadomą polityką. Rząd prawdopodobnie obawia się, że duża liczba rolników chciałaby się "zazielenić". Jak zwykle jednak, nie ma na te cele, choćby na dopłaty dla rolników ekologicznych, wystarczającej ilości środków. Rząd działa w tempie ślimaczym. Właściwie, gdyby nie aktywność organizacji pozarządowych i ludzi, którzy całe lata poświęcili aby cokolwiek wywalczyć, nic by się nie wydarzyło. Problem polega na tym, że są to zwykle projekty lokalne o małym zasięgu. Zadaniem państwa powinno być ich wzmocnienie w skali kraju, zwiększenie zasięgu oddziaływania szczególnie tych, które wykazują się znaczną efektywnością.
- Zgoda, to ważne uwagi na przyszłość. Ale wróćmy do teraźniejszości - jaka jest dzisiaj rzeczywista kondycja gospodarstw ekologicznych?
- Jest ich coraz więcej. Gdyby jednak polityka rządu była inna, mogłoby przybywać ich znacznie szybciej. Rząd nie prowadzi właściwej edukacji w tym kierunku. Pomimo, iż posiada odpowiednie zaplecze, nie pomaga również przy atestacji produktów. W rezultacie gospodarstwa ekologiczne nie stanowią obecnie nawet 1% ogółu gospodarstw.
- A sami rolnicy ekologiczni? Czy mają wystarczające przygotowanie?
- Część z nich produkuje już od wielu lat. Ich produkty wyrobiły sobie markę na rynku i gdyby mogli produkować więcej, nie mieliby żadnych kłopotów ze zbytem. Oczywiście, istnieje też grupa mniej zorganizowana. Problemem jest nadal mała ilość gospodarstw, często odległych od miast. Aby opłacało się dowozić i sprzedawać produkty, konieczna jest współpraca. Współpracy wymaga również organizacja przetwórni - bez nich asortyment oferowany na rynku jest zbyt ubogi.
- Czy jednak nie jest tak, że tak zwana "ekologiczność" polskiej wsi wynika z biedy? Jesteśmy zmuszeni produkować jak najtańszym kosztem, z wykorzystaniem minimalnych środków?
- Widzę to inaczej. Polska wieś jest bardzo bogata. Przede wszystkim mamy wielką bioróżnorodność i wciąż żywą kulturę, żyjącą tradycję. Wciąż jeszcze istnieją wspólnoty wiejskie, czego nie obserwujemy już w Unii Europejskiej, gdzie wraz z wielką chemizacją i "farmeryzacją" zanikły naturalne więzy na wsi. Tak stało się w Anglii, Holandii, czy w USA. Kraje te zdążyłam dość dobrze poznać. W momencie, gdy pojawiły się wielkie gospodarstwa, ludzie stracili swój warsztat pracy, nie miał już kto kupować w małych wiejskich sklepikach. Zniknęły poczty, szkoły i wsie wyludniły się. Wspólnoty wiejskie przestały istnieć. W Polsce natomiast rolnik nadal jest właścicielem ziemi. Nie jest zadłużony po uszy - tak jak wielkoobszarowi rolnicy w UE, którzy robią wszystko pod dyktando banków, aby móc spłacić kolejną ratę. Pomimo "dobrodziejstw" Wspólnej Polityki Rolnej coraz częstsze są samobójstwa wśród rolników, np. w Anglii co tydzień dwóch z nich wybiera śmierć. Ludzie nie wytrzymują stresu.. Kiedy ostatnio byliśmy w Szwecji, rolnicy skarżyli się nam, że muszą produkować pod dyktando wymogów Unii Europejskiej - dlatego właśnie organizują ruch na rzecz wyjścia ich kraju z Unii. U nas polski rolnik jeszcze może sam decydować, co i jak chce produkować.
- Czy jednak Unia Europejska nie jest dla nas koniecznością? Może istnieją dla niej jakieś alternatywy?
- Najlepszym rozwiązaniem dla Polski byłoby wejście do Unii Europejskiej, ale na zasadach kraju pilotażowego, doświadczalnego. Tak, abyśmy nie musieli powtarzać błędów popełnionych w ciągu ostatnich 20 lat przez pozostałe kraje Unii. Jeśli nie zmienią się w sposób zdecydowany zasady i mechanizmy Wspólnej Polityki Rolnej, to wstąpienie do Unii spowoduje katastrofę polskiego rolnictwa. Mówię więc NIE dla Unii z obecną Wspólną Polityką Rolną. Nie znaczy to, że generalnie jesteśmy przeciwko Unii Europejskiej, bo na poziomie Europy współpracujemy z wieloma organizacjami już od wielu lat. Jednak zmiany są niezbędne i to nie tylko w Europie, ale i w Polsce. W negocjacjach dotyczących rolnictwa brakuje mocnego stanowiska naszego rządu i solidnych zasad, które ochronią polskie rolnictwo przed zagładą. Powinniśmy też zdecydowanie włączyć się do nurtów reformatorskich, istniejących w krajach członkowskich Unii. Europa potrzebuje Polski w swojej Wspólnocie, a zdecydowane stanowisko polskiego rządu mogłoby spowodować przyspieszenie zmian Wspólnej Polityki Rolnej. Polska posiada mocną bazę, na którą składa się przede wszystkim rolnictwo tradycyjne, rodzinne, ekologiczne, małoobszarowe. Bez nas znacznie trudniej będzie zreformować rolnictwo w Unii.
- Czy rolnicy unijni nie będą się jednak obawiać konkurencji żywności z Polski?
- Było to pierwsze pytanie, które zadano, gdy Julian Rose odbywał serię spotkań z rolnikami: czy rolnicy angielscy nie boją się polskich konkurentów? Odpowiedź jest prosta: boją się i mają rację. Podstawową zasada powinna być produkcja i konsumpcja lokalna; pożywienie powinno być produkowane blisko miejsca, w którym mieszkamy. Wspieranie rynków lokalnych służy dobru rolnika i konsumenta. Konsument otrzymuje wtedy produkty świeże, niekonserwowane, z wiadomego źródła. Co więcej, lokalny produkt nie musi być przewożony na znaczne odległości, nie powoduje zatem poważnych zanieczyszczeń transportowych.
- Rozwój lokalnych rynków wzmocni też wewnętrzne mechanizmy konkurencyjne. Ta zdrowa konkurencja wpłynąć może na polepszenie jakości lokalnej żywności.
- W tej chwili najważniejsza jest organizacja grup rolników. Tutaj, na terenie Stryszowa, próbujemy taką właśnie grupę utworzyć. Grupa pomóc ma w sprzedaży i pertraktacji cen, tak by produkcja rolna była opłacalna. Aby zmienić ślepy kierunek cywilizacji, potrzebna jest samoorganizacja społeczeństwa: rolników, ale i konsumentów. Obecnie Julian realizuje w Anglii projekt pilotowy, którego celem jest odbudowa mocnej więzi między miastem, a wsią. Historycznie każde miasto było budowane w ten sposób, że pośrodku był rynek, czyli targ. Do niego promieniście dochodziły drogi, a okoliczne wioski ze wszystkich stron zaopatrywały dane miasto. Rolnicy mieli wtedy zapewniony pewny zbyt na swoje towary, natomiast konsumenci jedli lokalne produkty. Nie było żadnych problemów z transportem, czy przechowywaniem tej żywności - z konserwantami, chemikaliami. Chodzi nam dzisiaj o to, aby przywrócić taką równowagę. Chodzi nam o odwrót ze ślepej drogi, na której ani konsument, ani rolnik kompletnie nic nie zyskuje.
- Kluczowa wydaje się w tym wypadku kwestia świadomości ekologicznej. Ale jak, w sposób atrakcyjny, prowadzić edukację ekologiczną?
- Większość gospodarstw ekoturystycznych jest do tej roli przygotowana. Edukacja ekologiczna może być dla rolników dodatkowym źródłem dochodu. Takie gospodarstwo samo w sobie jest wspaniałym, żywym i prawdziwym laboratorium, jakiego nie może sobie zafundować żadna szkoła.
- Sporo gospodarstw wprowadza również innowacyjne, ekologiczne rozwiązania...
- Wystarczy się rozejrzeć. Spotkaliśmy się w domku zbudowanym z gliny i słomy. Obecnie w Europie Zachodniej i USA takie nowoczesne, energooszczędne i zdrowe domy przeżywają swój renesans. Możliwości innowacji jest więcej - choćby słoma, rzepak, czy wierzba może być wykorzystana z powodzeniem jako biopaliwo. To wszystko może stanowić dodatkowe źródło dochodów dla ekorolników. Polska, moim zdaniem, powinna postawić na ekologiczny model rozwoju, nie tylko wsi, ale całego kraju. A nie wprowadzać brudne, wycofywane już na Zachodzie technologie.
Wizyta księcia Walii w Stryszowie- Kraje rozwijające się zalewane są nie tylko przez brudne technologie, ale i brudną żywność. Sytuacja rolnictwa na świecie zmienia się drastycznie. Istnieją regiony świata, które mają olbrzymią nadprodukcję i nie wiedzą, co robić z nadwyżkami żywności. Są też regiony chronicznie niedożywione - przecież 600 mln ludzi na Ziemi na co dzień cierpi głód. Jako jedyne wyjście z tej sytuacji proponuje się żywność modyfikowaną genetycznie, produkowaną z GMO, czyli organizmów transgenicznych.
- Jedyną obroną dla nas jest deklaracja kraju wolnego od GMO. Jest to kolejny temat, który powinien być bardzo mocno postawiony na forum rządowym. W tej chwili społeczeństwo jest nieświadome, ani rolnicy, ani konsumenci nie wiedzą, co to są GMO. Zanim się zorientujemy, możemy się obudzić w kraju "skażonym" genetycznymi modyfikacjami, a wtedy nikt naszej żywności nie będzie chciał. Dlatego na przykład Słowenia zakazała wprowadzania GMO ze względu na... turystykę i skutki jakie dla jej rozwoju mogłaby nieść wątpliwej jakości żywność. Polskie rolnictwo jest ogromną konkurencją dla rolnictwa zachodniego. Duża liczba rolników może tanio wyprodukować bardzo dobrą żywność. Takiego konkurenta łatwo się pozbyć, albo zasypując go chemią, albo GMO.
- Czy więc rolnictwo ekologiczne może być skuteczną barierą przed GMO?
- Zdecydowanie tak. Nie upierałabym się jednak, że to musi to być koniecznie rolnictwo ekologiczne. Na pewno w ciągu najbliższych 5 - 10 lat nawet połowa polskich rolników nie zacznie produkować ekologicznie. Ale szansą jest także tradycyjne rolnictwo. Szansą nie tylko dla przyrody, ale i ludzi, ich rozwoju. Czasem zarzuca się nam, że zamierzamy spowodować, aby wieś stała się muzeum. Jest wręcz odwrotnie. Chcemy, aby wieś rozwijała się, ale w sposób umożliwiający wprowadzanie nowoczesneych, proekologicznych technologii, które nie zniszczą wartości naszej wsi.
- Tymczasem tradycyjny model gospodarstwa rodzinnego upada. Z jednej strony młodzi uciekają do miast, z drugiej nie docenia się roli kobiet na wsi.
- Tak. Z mojego doświadczenia wynika, że w większości małych gospodarstw, których w Polsce jest zdecydowanie najwięcej, prawie cały ciężar ich prowadzenia spoczywa na barkach kobiety. Mężczyzna zawsze sobie jakąś pracę, najczęściej dorywczą, znajdzie. Kobieta natomiast jest odpowiedzialna za całe gospodarstwo. Z kolei te wielkie maszyny rolnicze, będące symbolem rolnictwa wielkoobszarowego, tego obiecanego "raju" w Unii Europejskiej, zdecydowanie nie są dla kobiet. Dla nich najodpowiedniejsze są małe gospodarstwa i lekkie, nowoczesne, podręczne maszyny. Poza tym zauważam, że kobiety są bardziej wrażliwe na zachowanie środowiska naturalnego i kulturowego oraz zdecydowanie bardziej otwarte na zagadnienia produkcji ekologicznej, czy tradycyjnej. Rola kobiety na wsi jest niezwykle ważna. Na terenie naszej gminy Stryszów realizowaliśmy projekt dotyczący wzmocnienia pozycji socjalnej i ekonomicznej kobiet na wsi. Często jest tak, że pomimo, że mają one rodziny, są matkami, w momencie podjęcia jakiejś decyzji zasłaniają się mężem. Chcieliśmy tym kobietom dodać odwagi.
- Udało się?
- I to jak! Skupiła się tutaj silna grupa 35 gospodarstw współprowadzonych przez kobiety. To dodało im wiary w siebie, pomogło podejmować samodzielne decyzje.
- Tę odwagę wzmocni pewnie w Pani i współpracownikach również otrzymana w tym roku Nagroda Goldmana. Jest Pani przecież jedyną Europejką - laureatką tego tak zwanego "ekologicznego Nobla".
- Jak widać, zagadnienia ochrony małych, rodzinnych gospodarstw stają się coraz bardziej zauważalne. Nagroda i wiążące się z nią fundusze, które zostały przekazane na działalność Koalicji otwierają możliwości dalszych kontaktów i działań na forum międzynarodowym. Chcemy jeszcze bardziej nagłośnić problem polskiej wsi i wzmocnić międzynarodowy lobbing na rzecz jej ochrony. Aby móc skutecznie wpłynąć na ostateczne decyzje polskiego rządu. Pozostało nam już bowiem niewiele czasu - niecałe pół roku do zamknięcia rozdziałów dotyczących rolnictwa w negocjacjach z UE.


Jadwiga Łopata, inicjator i współdyrektor ICPPC - Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi, Prezes Stowarzyszenia ECEAT-Poland (European Center for Ecological Agriculture and Tourism), którego głównym celem jest wspieranie rolnictwa ekologicznego poprzez turystykę ekologiczną w gospodarstwach.
Jest pierwszą Polką i jedyną Europejką uhonorowaną "ekologicznym Noblem" - prestiżową Nagrodą Goldmana w dziedzinie ochrony środowiska. Nagrodzona została za ochronę małych rodzinnych gospodarstw polskich, w tym za za prowadzenie i propagowanie turystyki ekologicznej w gospodarstwach ekologicznych. Kierowane przez nią organizacje chronią i promują tradycyjne polskie gospodarstwa rolne, zarządzane zgodnie z zasadami ekologii. Laureatka zajmuje się także prowadzeniem intensywnej kampanii informacyjnej na temat zapobiegania zagrożeniom, jakie przynieść może wsi członkostwo Polski w Unii Europejskiej.


Z ostatniej chwili:
Ogłoszona propozycja tzw "reformy Fischlera" zakłada stopniowe zmiany Wspólnej Polityki Rolnej, w kierunku jej integracji z ochroną przyrody, ograniczenia wsparcia dla produkcji masowej i wzmocnienia roli mniejszych gospodarstw. O ironio w tym samym czasie Polski rząd rezygnuje z realizacji w ramach SAPARD-u programów rolnośrodowiskowych, jednego z głównych instrumentów ekologizacji gospodarki rolnej


[Poprzedni | Spis treści | Następny]