Wegetarianizm a ochrona środowiska przyrodniczego

Skład: jagnię wcałoœci, ideologia pozytywna, która góry przenosi, motywator, substancje pomocnicze: psychologia grupowa i indywidualna (made by Paweł Borowski) "Wegetarianizm to nie tylko dieta" - głoszą Juliet Gellatley i Tony Wardle (patrz: "Kropla", zima 2000/2001) - "to także światopogląd i styl życia." Otóż właśnie w oparciu o ten światopogląd działaczom ochrony przyrody zarzuca się już niekiedy, że są niekonsekwentni, nie stając się wyłącznymi jaroszami. Jakże się zatem ma wegetarianizm do spraw środowiska i ochrony dzikiej przyrody?
W rozważaniach tych pozostawiam na marginesie, jako udowodniony, pozytywny wpływ na zdrowie ludzkie ograniczenia spożycia pokarmów pochodzenia zwierzęcego. Czym innym jest jednak odejście od jednostronności diety mięsnej, a czym innym druga krańcowość: całkowite odrzucenie produktów pochodzenia zwierzęcego. Czy na pewno radykalny wegetarianizm dobrze służy zdrowiu, a zwłaszcza ludziom w wieku młodzieńczym? Rodzi to wątpliwości, jednak będąc biologiem, a nie lekarzem, nie przesądzam tej kwestii. Wypowiadam tu tylko słowa perswazji, chcąc zapobiec potencjalnemu rozłamowi w obrębie ruchów ekologicznych, a także zapobiec powstawaniu nieracjonalnych uzasadnień.
Jednym ze współczesnych mitów jest rzekoma "zgodność z naturą" diety wegetariańskiej. Niżej wykażę, że było dokładnie odwrotnie z dawną dietą naszych przodków.
Po pierwsze: wszystkie młode organizmy zwierzęce, kiedy jeszcze budują swe rosnące ciało, potrzebują znacznych ilości białka, w tym białka zwierzęcego. Znaczna liczba gatunków ptaków, nawet tych, które w stadium dojrzałym żywią się wyłącznie pokarmem roślinnym, swoje młode karmi głównie lub wyłącznie pokarmem właśnie zwierzęcym. A niedostatek tego ostatniego (wywołany nadmierną chemizacją rolnictwa prowadzącą do wyginięcia większych bezkręgowców) spowodował na polach Zachodniej Europy drastyczny spadek liczebności dawniej tak pospolitych kuropatw. Udowodniły to wnikliwe badania brytyjskie G.R. Pottsa. Niedożywienie, zwłaszcza w zakresie minimum białkowego, jest też jedną z głównych oznak głodu u ludzi w Trzecim Świecie. Ponieważ nie wszędzie populacje ludzkie miały do dyspozycji, zastępczo, bogate w białko rośliny motylkowe, stąd zmuszało je to do zjadania nawet bezkręgowców (dżdżownic, termitów, szarańczaków, larw innych owadów), a nawet do rozwijania kanibalizmu (J. Diamond 2000 "Strzelby, zarazki, maszyny").
Pomaga wszystkim! Zawiera roczny budżet USA przeznaczony na działalnoœć charytatywnš (made by Paweł Borowski)Po drugie: nawet ssaki roślinożerne, i to od małych gryzoni po duże ssaki kopytne, jeśli tylko mają okazję, nie gardzą białkiem zwierzęcym. Wiadome jest biologom, że krowy, owce, świnie i jelenie zjadają zarówno jaja i pisklęta ptaków naziemnych, jak również ciała drobnych gryzoni, i to nie tylko dla wapnia zawartego w ich kościach, lecz także dla "mięsa".
Po trzecie, dalsi i bliżsi krewniacy człowiekowatych, poczynając od ssaków owadożernych, poprzez małpiatki, małpy i małpy człekokształtne, a także niemal wszyscy przedstawiciele kopalnych człowiekowatych nie gardzili pokarmem zawierającym białko zwierzęce. Mieszana dieta, roślinno-mięsna, człowieka współczesnego nie jest więc żadnym "ignorowaniem" natury, lecz przeciwnie - naturalną strategią żywieniową podtrzymywaną w naszej linii rozwojowej przez dobór naturalny w ciągu kilkadziesięciu milionów lat.
Trudnym do obiektywnego rozważenia jest natomiast emocjonalny argument o "nieetyczności" zjadania mięsa i o rzekomej "hipokryzji" biologów. Jednym z kluczowych, ale i najbardziej newralgicznych elementów etycznych jest przykazanie "nie zabijaj", albo bardziej realistyczna jego odmiana: "nie zabijaj prawdziwie bez ważnej potrzeby". Wywodzi się ono z krańcowo antropocentrycznego judeo-chrześcijańskiego przykazania "nie zabijaj (i nie jedz) człowieka". W praktyce trudno było jednak uniknąć łamania tego przykazania nawet w odniesieniu do gatunku ludzkiego. Tworzono więc furtki w postaci dopuszczania zabijania w imię racji wyższych (religii, dobra narodu, dobra większości itp). Tym bardziej utopijne są próby rozciągania tego zakazu na wszystkie zwierzęta, albo nawet na wszystko co żyje, czyli także na rośliny, bezkręgowce i mikroorganizmy (w tym na pasożytnicze i chorobotwórcze). Postępując konsekwentnie, doszlibyśmy tą drogą do absurdu i życie ludzkie stałoby się pasmem udręki.
Przywołując myśl prof. Leszka Kołakowskiego (z traktatu "Pochwała niekonsekwencji") trzeba jednoznacznie stwierdzić, że człowiek nie mógłby istnieć konsekwentnie niczego nie zabijając. A konsekwentni ludzie dawno wytępiliby się nawzajem. Każdy nasz krok wykonany po naturalnym podłożu łąki, lasu, czy ogródka pociąga za sobą śmierć wielu istot żywych. Dążenie do zachowania konsekwencji byłoby tu bliskie egzaltowanemu fanatyzmowi pewnych sekt hinduskich.
Zwolniona z VAT. Zawiera wolne rodniki i substancje lotne. Rekomendowane spożycie w momentach osaczenia (made by Paweł Borowski)Trzeba w tym miejscu przywołać główny argument biologiczny wydatnie osłabiający racjonalność wymogu konsekwentnego potępiania wszelkich form uśmiercania organizmów żywych. Otóż, jak wykazuje nowoczesna biologia i genetyka ewolucyjna, wszystkie osobniki istot żywych są tylko czasowymi "pojazdami", w których podróżują w czasie prawie nieśmiertelne geny (R.Dawkins 1996 "Egoistyczny gen"). Wszystkie istoty żywe są śmiertelne, co więcej: dzięki tej cesze zachodzić może szybsze przystosowywanie się gatunków do zmieniającego się środowiska i w rezultacie tego - szybka ewolucja biologiczna. To dzięki śmiertelności jednostek nie rządzą też nami tyrani, a przynajmniej nie przez cały czas.
To zaś oznacza, że polując lub hodując zwierzęta dla celów konsumpcyjnych de facto skracamy długość ich życia, bo przecież i one nie są ani nieśmiertelne, ani nawet zwykle nie żyją tak długo jak ludzie. W dzikiej przyrodzie wysoki odsetek zwierząt żyje nawet znacznie krócej, niż ich udomowieni pobratymcy, a 60-94% potomstwa dzikich ptaków ginie jeszcze w wieku gniazdowym. Życie dzikich zwierząt dalekie jest też od idyllicznego wyobrażenia o braku cierpienia w "rajskiej" przyrodzie. Przenosząc zatem zbyt mechanicznie międzyludzkie standardy etyczne na nasz stosunek do zwierząt dokonujemy poważnego zafałszowania rzeczywistości. Bo, po pierwsze, zwierzę zwierzęciu jest nierówne np. pod względem stopnia komplikacji systemu nerwowego. Dlatego powinniśmy w przyszłości ukształtować dość złożony kodeks etyczny dla postępowania z różnymi zwierzętami. Poza ogólnym poszanowaniem prawa do istnienia wszystkich gatunków (chyba z wyjątkiem groźnych patogenów), jego podstawą wyjściową powinien być stopień rozwoju ich systemu nerwowego, zdolności odczuwania bólu, lęku i stresu, oraz stopień wykształcenia zaczątków świadomości. Najwyżej pod tym względem stojące małpy człekokształtne, słonie i chyba walenie zasługują na traktowanie niemal takie samo jak ludzie. Innym wysoko uorganizowanym istotom, ssakom i ptakom, powinniśmy zagwarantować życie możliwie bez cierpienia, stresu i w razie potrzeby szybką (humanitarną) śmierć, znacznie lżejszą od czekającej ich naturalnej śmierci w przyrodzie. Zauważmy, że rozdzieranie żywcem przez drapieżnika, powolne umieranie w agoniach po zranieniu lub umieranie z głodu wobec np. starczego zużycia zębów, bywa daleko ,,okrutniejszym" końcem życia zwierzęcia niż uśpienie go czy zastrzelenie.
Czy istnieją zatem podstawy obiektywne, inne niż wmówione kulturowe, dla rezygnacji z jedzenia mięsa? Nie widzę innych niż uprzedzenia lub zakazy leżące u podstawy nie jedzenia także np. dżdżownic i owadów (w Europie), mięsa wieprzowego (u ludów semickich), dzikich grzybów, poza pieczarkami (u Brytyjczyków), itp. Mechanizm powstawania tego rodzaju zakazów opisali Wratham i Peterson (1999, "Demoniczne samce" PIW). Udowadniają oni, że zakazy te wymyślono w celu odróżnienia kulturowego swojego plemienia od sąsiadów (wrogów), albo czasem wobec utracenia dawnej wiedzy o odróżnianiu gatunków jadalnych od trujących. Dzisiaj tworzone rygorystyczne tabu na jedzenie mięsa zdaje się także zmierzać do ideologicznego przeciwstawienia jednej grupy ludzkiej innym grupom. Trzeba ostrzec, że zwykle jest to pierwszy etap prowadzący do sporów, zaniku tolerancji, i może nawet do wojen ideologicznych, których my - "zieloni" koniecznie powinniśmy uniknąć.
Zawiera: Nagrodę Nobla, Fotel Prezydencki, Złotą Palmę z Cannes, twoją twarz na okładce czasopisma Hallo, hell. To jest kiełbasa kultowa (made by Paweł Borowski)To, co myślących ekologicznie ludzi powinno naprawdę martwić, to nie tyle śmiertelność osobników, co wymieranie całych gatunków. Obecnie w wyniku nasilonej działalności człowieka zmieniającej Ziemię wymiera aż 70-100 gatunków dziennie, co oznacza że w takim tempie tracone są bezpowrotnie wyniki ewolucji (giną "wzorce" różnorodnych form życia). Trwa szybkie ubożenie ziemskiej różnorodności biologicznej, tracącej dziedzictwo miliardów lat ewolucji w krótkotrwałym "pożarze" antropogenicznej destrukcji (E.O. Wilson. 1999. "Różnorodność życia"). Giną one nie dlatego, że ludzie nie są wegeterianami, lecz dlatego, że ludzi jest tak wiele, i tak wiele żądają dla siebie w różnej postaci. Uważam, że jak najszybciej powinniśmy się skupić na tym, jak ograniczyć te dwa prawdziwe źródła ekologicznego nieszczęścia, zamiast na wprowadzaniu rozłamów pomiędzy świadomych tego i wrażliwych ludzi.
Inna argumentacja, zwana "ekologiczną" wydaje mi się także sprzeczna z faktami. Aby rozważyć je dokładniej, trzeba je rozbić na kilka składowych zagadnień.

Czy wegetarianizm zapobiega nadmiernej eksploatacji Ziemi?

Jeśli nawet, to w niewielkim stopniu. Ważniejsze od tego co ludzie jedzą, jest to ilu ich jest, a to w dzisiejszym świecie nie zależy od diety, lecz od światopoglądu i utworzonych na jego podstawie tradycji. Oto dowód: dzika przyroda znajduje się w wielokrotnie lepszym stanie w jedzących mięso społeczeństwach Ameryki Płn. i Australii, niż w krajach z przewagą diety wegetariańskiej, jak Chiny, Indie czy Bangladesz. Jeśli chcemy się ulitować nad umęczoną przyrodą Ziemi, to przede wszystkim powinniśmy ograniczyć nasze dwa biologiczne popędy: egoizm rozrodczy oraz "chomiczy" pęd do bogacenia się.
Watpliwy jets tez slogan, jakoby produkcja roślinna wymagała mniejszej przestrzeni niż produkcja zwierzęca. Na naszych normalnych (nie zachodnioeuropejskich monokulturowych) łąkach i pastwiskach obok wypasanych gatunków udomowionych żyją dodatkowo setki gatunków dzikich roślin, zwierząt i mikroorganizmów. Natomiast na monokulturowych polach uprawnych produkujących intensywnie pokarm roślinny jest ich wielokrotnie mniej. Zatem to ciągnące się od horyzontu do horyzontu monokultury roślin uprawnych najsilniej (po osadach ludzkich) zubażają różnorodność biologiczną, gdy tradycyjna gospodarka wypasowa (oczywiście pod warunkiem nie prowadzenia jej w sposób rabunkowy) czyni to w znacznie mniejszym stopniu.
Naciągany wydaje się i argument, że "dla wyprodukowania kilograma białka zwierzęcego potrzebujemy 10 kg białka roślinnego". I co z tego, skoro większości tego białka roślinnego, jako rozproszonego w zwykłych (nie generatywnych) tkankach, np. w liściach drzew lub traw, i tak organizmy nasze nie są w stanie przyswoić. Trawimy je dopiero, gdy jest przetworzone przez organizmy zwierząt mających specjalną symbiontyczną florę bakteryjną mogąca strawić celulozowe ,,opakowanie" komórek.

Czy hodowla zwierząt udomowionych nasila ocieplanie klimatu?

I to twierdzenie zdaje się być sprzeczne z faktami. Obecne stada zwierząt hodowlanych zastąpiły jedynie dawne ogromne stada dzikich ssaków kopytnych, uprzednio wytępionych przez człowieka. Nie jest mi wiadome, aby ktoś udowodnił, że biomasa albo ilość wytwarzanego dwutlenku węgla i metanu przez pierwotne stada mamutów, nosorożców włochatych, jeleni olbrzymich i reniferów, a w późniejszych tysiącleciach przez stada turów, żubrów, jeleni, łosi, saren, koni-tarpanów, itd., były rzeczywiście w Europie mniejsze od wytwarzanych przez dzisiejsze stada zwierząt udomowionych. Wystarczy poczytać o wielkości stad bizonów w przedkolumbijskiej Ameryce, albo obejrzeć w telewizji mrowie dzikich zwierząt kopytnych na afrykańskiej sawannie, aby dojrzeć podstawę moich wątpliwości. Różnica ta nie mogła być zbyt wielka i z drugiego powodu, gdyż przestrzeń dostępna dla dzikich zwierząt była niegdyś wielokrotnie większa (nie było wtedy pól uprawnych, ani stworzonych przez człowieka półpustyń, ani niedostępnych dla zwierząt osad ludzkich, terenów przemysłowych, sztucznych nawierzchni dróg). Wreszcie, gazy cieplarniane są wytwarzane nie tylko przez zwierzęta kopytne, lecz także przez drobne termity (które biomasą przewyższają ponoć biomasę kopytnych). W świetle przytoczonych faktów nie widzę mocnego dowodu na prawdziwość tezy, jakoby wegetarianizm (zwłaszcza krańcowy) był niezbędny dla spowolnienia zmiany klimatu.

Czy długie życie, reklamowane przez wegetarian, sprzyja ochronie przyrody i środowiska?

Oczywiście też nie, gdyż jedno stoi w jawnej sprzeczności z drugim! Im dłużej indywidualni ludzie będą żyli, tym więcej ich będzie równocześnie na Ziemi! Długie życie osobnicze jest egoistycznym przywilejem tylko bogatych społeczeństw, który to cel jest realizowany w pewnym sensie kosztem ludzi z krajów biednych, głodujących, gdzie wiele osób nie dożywa nawet 10-ciu lat. Niszczące przyrodę przeludnionej planety oddziaływanie zachodzi nie tylko poprzez nadmierne mnożenie się ludzi biednych, lecz także przez wszelkiego rodzaju nadkonsumpcję i usilne wydłużanie życia bogatych starców w krajach zamożnych. Jeśli więc ktoś chce być konsekwentnym altruistą biocentrycznym, to nie powinien w starszym wieku korzystać z pomocy medycyny, aby w ten sposób zwolnić miejsce na przeludnionej Ziemi następnemu pokoleniu. Oczywiście jest to tylko prowokacyjny teoretyczny wywód.
Podnoszony wreszcie bywa argument ekonomiczny: bycie wegetarianinem podobno się opłaca. Z mojej własnej próby przestawienia się na wegetarianizm wynika jednak wniosek, że w naszych warunkach klimatycznych i ekonomicznych twierdzenie o tańszej diecie wegetariańskiej nie sprawdza się.
Podsumowuję następująco: szanując wybór mych przyjaciół-wegetarian proszę ich jednak gorąco, aby nie czynili z diety sztandaru dla działalności proekologicznej. Mamy przed sobą dużo pilniejsze wspólne sprawy, które powinny nas wszystkich łączyć ponad takimi podrzędnymi podziałami. Nie wykluczam, że w przyszłości, kiedy będziemy już pewni (jeśli!) ewentualnej nieszkodliwości zdrowotnej, ekologicznej i ekonomicznej produktów genetycznie zmodyfikowanych, może istotnie da się zastąpić mięso produktami mięsopodobnymi, ale roślinnego pochodzenia. Dziś na to zbyt wcześnie, a umęczone polskie społeczeństwo nie może pozwolić na masowe bankructwo jeszcze jednej grupy obywateli - tradycyjnych rolników i hodowców zwierząt.

Ludwik Tomiałojć


[Poprzedni | Spis treści | Następny]