Hollywoodzcy twórcy nie mylili się wcale w swych wizjach wojny z mutantami. Oto bowiem doczekaliśmy czasów, kiedy zmutowany wróg czyha na naszych talerzach. Poznajmy go.
GMO czyli genetycznie zmodyfikowane organizmy to zjawisko nienaturalne i niebezpieczne. Nie ma żadnej przesady w określaniu go mianem mutantów. Ten zupełnie nowy twór nauki (lub raczej ludzkiej niefrasobliwości) powstał na bazie tego, przed czym sama natura usilnie się broni, by nie dopuścić do anomalii. Mowa o krzyżowaniu organizmów tak dalece różnych od siebie, że fuzja ich genów wydaje się właściwie niemożliwa. A jednak. Okazuje się, że można wyodrębnić z jednego stworzenia interesujący nas gen i wmontować go do kodu genetycznego drugiego organizmu, zupełnie tak, jakby to były klocki lego. Inżynieria genetyczna pozwala więc krzyżować np. karpia z ziemniakami lub bakterię z kukurydzą, przy czym nie dysponuje wystarczającą precyzją, więc ta osobliwa operacja na genach ma na ogół charakter prymitywnego bombardowania. Naukowcom najwyraźniej nie przeszkadza ta techniczna niedoskonałość i z niecierpliwością odkrywców żyły złota - idą dalej, tworząc coraz to nowe GMO i... patentując je jako wynalazki techniczne, choć "Greenpeace" wyraźnie się sprzeciwia takiemu traktowaniu żywych organizmów. Cóż... Procesów modyfikacji genetycznej nie sposób nazwać inaczej niż konstruowaniem, a taki efekt jak świecący tytoń (z genem znanego robaczka) rzeczywiście może wpędzić genetyków w dumę i sprawić, że ogłaszają się oni "wynalazcami". W ten sposób powstaje Nowa Żywność, Nowe Nasiona czy Nowe Pasze. Określenie "nowe" oprócz skojarzeń z postępem powinno budzić również inną refleksję: nowe, więc jeszcze niezbadane.
kilka twarzy GMO
Niewiele wiadomo na temat skutków uwalniania GMO do środowiska, jednakże to, co udało się ustalić - budzi poważne obawy. Przyjrzyjmy się przykładowi transgenicznej kukurydzy. Nie bez powodu proponuję ten przykład. Jak podaje Społeczny Instytut Ekologiczny - kukurydza jest najczęściej modyfikowaną rośliną (co trzecie GMO to kukurydza), a najgorliwsi zjadacze popkornu - Amerykanie nie mogą być pewni swego przysmaku, bo 20% kukurydzy na ich rynku pochodzi z transgenicznych upraw.
Na pierwszy rzut oka zmodyfikowana kukurydza nie różni się niczym od pierwowzoru. Jeśliby znów przywołać hollywoodzkie fantazje - myliłby się ten, kto wyobrażałby sobie, że GMO przypominają człowieka - muchę ze znanego horroru. Transgeniczna kukurydza wygląda normalnie, jednak do jej genomu wbudowano gen bakterii (Bt) produkującej toksynę pomocną w walce ze szkodnikami. Dotychczas bakterię wykorzystywali z powodzeniem rolnicy ekologiczni, którzy po prostu opryskiwali rośliny. Zmodyfikowana kukurydza nie wymaga już opryskiwania, gdyż sama wydziela owadobójczą toksynę. Jednakże między naturalną toksyną, a tą wydzielaną przez zmodyfikowaną roślinę, istnieje poważna różnica. Toksyna w GMO występuje w zmienionej postaci, jest wydzielana przez cały okres wegetacyjny rośliny (opryski są natomiast okazjonalne) i nie rozkłada się w glebie, lecz kumuluje. W konsekwencji giną owady nie tylko szkodliwe, ale również te uznawane za pożyteczne (m.in. żerujące na glebowych grzybach skoczogony, czy biedronki). Ciągły kontakt z toksyną powoduje uodparnianie się na nią szkodników, na czym cierpi rolnictwo ekologiczne (opryski tracą dawną skuteczność), a wspomniana wcześniej kumulacja toksyn w glebie powoduje jej wyjałowienie. Jednakże owadobójczość to nie jedyna broń zmutowanej kukurydzy, bo też owady nie są jedynymi jej wrogami. Inżynieria genetyczna uzbroiła swe dzieło w gen odporności na herbicydy. W ten sposób zamiast poszukiwać nowych, zrównoważonych metod walki z chwastami - załatwia się ten problem najprościej i zarazem najgorzej. Odporne na herbicydy rośliny można zatem śmiało pryskać całymi litrami trucizny, a gleba, woda i przede wszystkim konsumenci, którzy później spożywają zanieczyszczone produkty - wydają się akurat mało ważni... Jakby tego było mało - gen odporności na herbicydy może się przenieść wraz z pyłkiem na ... chwasty, a wtedy trzeba będzie sięgnąć po nowe chemikalia. I tak w nieskończoność, aż do zupełnego skażenia Ziemi. Trzeba bowiem pamiętać, że genetyczne modyfikowanie to proces nieodwracalny. Na tym nie koniec. GMO mogą się rozmnażać. Wyobraźmy sobie sytuację, kiedy zmodyfikowana, odporna na herbicydy kukurydza skrzyżuje się z przypadkowo rosnącą dziko rośliną i przekaże jej "super cechy". Silniejsza, bardziej odporna i mająca większe szanse na przetrwanie hybryda może po pewnym czasie wyprzeć inne rośliny, zagrażając tak ważnej bioróżnorodności! Czy chcielibyśmy uczynić z naszej planety jedno, wielkie pole transgenicznej kukurydzy?
Nie jest jeszcze za późno. Bądźmy zatem świadomi wszystkich zagrożeń związanych z GMO i powiedzmy im NIE, tak jak czynią to coraz częściej konsumenci w krajach Unii Europejskiej. Unijne prawo - choć zmierza do zaostrzenia warunków akceptacji GMO - jest w tej chwili tak chaotyczne i ciągle zmieniane, że w rzeczywistości dowolnie nakłada się faktyczne moratorium (przyzwolenie) na uwalnianie GMO. Konsumenci mają jednak dużą świadomość i tak np. we Włoszech obowiązuje całkowity zakaz wykorzystywania GMO, którego to wniosku nie uchyliły inne państwa członkowskie. Być może więc i one pójdą śladami przezornych Włochów.
GMO a sprawa polska
A jak to jest w Polsce? Czy istnieją transgeniczne uprawy? Nie trzeba daleko szukać: oto bowiem pod samym Wrocławiem rozciąga się wielohektarowe pole zmodyfikowanej kukurydzy. Jak powiada prof. Jan Szopa z instytutu biochemii UWr. (odkrywca pola) - nie trzeba być geniuszem, żeby domyślać się komercyjnych celów uprawy. Podczas gdy doświadczalne poletka - a na takie naukowcy mają zgodę - nie liczą więcej niż kilka arów - uprawa tak wielka jak ta pod Wrocławiem na pewno nastawiona jest po prostu na sprzedaż. Nie to jednak jest w całej sprawie naganne, lecz fakt, że o transgenicznym polu nie wie nikt. Według polskiego prawa każda uprawa GMO musi uzyskać zgodę Głównego Inspektora Sanitarnego, a produkty zawierające GMO muszą być specjalnie oznaczone. Tymczasem - jak za posłem Gawlikiem powtarza prof. Szopa - w Ministerstwie Ochrony Środowiska nikt nie wie o podwrocławskim polu, ani tym bardziej - nikt nie wydał na jego istnienie żadnej zgody. Pole transgenicznej kukurydzy, prawdopodobnie zresztą nie jedyne w Polsce, jest nielegalne, a zatem nikt go nie kontroluje.
Konsekwencje są jasne, po pierwsze: niewiadomo co konkretnie zmodyfikowano w kukurydzy, po drugie: konsumenci nie są świadomi, że mają do czynienia z GMO (a do takiej informacji maja prawo), po trzecie zaś: kukurydza może się rozprzestrzeniać. Nie tylko zresztą samoistnie. Jak to ładnie ujął prof. Szopa - każdy jest na tyle biologiem, by samemu zasadzić kukurydzę z ziarenka pozyskanego np. po prostu ze straganu. Całą sprawę bada teraz wojewoda dolnośląski.*
Sprawa jest o tyle niepokojąca, że istnienie transgenicznego pola kukurydzy pod Wrocławiem nie jest zapewne wyjątkiem w Polsce, co przy zupełnej nieświadomości odpowiedzialnych za zatwierdzanie GMO organów - może doprowadzić do ich zupełnie niekontrolowanego uwalniania do środowiska i na rynek...
Skądinąd (czujny Społeczny Instytut Ekologiczny) wiemy o pewnych produktach zawierających GMO. Są to między innymi: ciastka serowe Curly, Stackersy Bahlsena, czy margaryna słonecznikowa firmy Leader Price.
domniemany plus
Na zakończenie warto wspomnieć o głównym argumencie, jaki w obronie GMO przedstawiają jego zwolennicy. Jest to wizja ratunku przed klęską głodu. Jednakże w rzeczywistości tylko bioróżnorodność, czyli rozmaitość form i struktur przyrody - może nas uratować od owej klęski. GMO zagrażają bioróżnorodności... Doceńmy to, że Polska ma - jak na razie - jej wielkie zasoby.
Lucyna Sterniuk
* Całej tej aferze przygląda się również Społeczny Instytut Ekologiczny: www.gmo-bio.org
|