Homo Shopens












JAK NIE ZGŁUPIEĆ

WŚRÓD PEŁNYCH PÓŁEK

O samym konsumpcjonizmie (konsumeryzmie) napisano już tysiące książek i dziesiątki tysięcy artykułów, podobnie jak i o jego skutkach środowiskowych, kulturowych i społecznych. Nie ma potrzeby udawać, że jesteśmy w stanie do tego obrazu wprowadzić jakieś istotne nowe elementy, spróbujmy zatem zastanowić się nad nieco innym aspektem zastanej rzeczywistości. Załóżmy, iż w najbliższej przyszłości nie ma co marzyć o wielkich zmianach na płaszczyźnie procesów gospodarczych, trendów cywilizacyjnych i wzorców kulturowych - czeka nas prawdopodobnie eskalacja znanych już zjawisk, czyli dalsze sprowadzanie człowieka do roli maszyny produkującej i pochłaniającej wciąż nowe produkty, rosnący egoizm i konkurencja pomiędzy członkami społeczeństwa, triumf ideologii konsumerystycznej utożsamiającej szczęście z posiadaniem i dostępem do dóbr i usług, dewastacja środowiska w imię tzw. wzrostu gospodarczego, atomizacja społeczeństwa wynikająca z warunkowanego procesami gospodarczymi rozpadu dotychczasowych wspólnot i kreacji indywidualistycznego wzorca osobowego. Być może jest to czarnowidztwo, ale trudno natrafić wśród zwiastunów przyszłości na jakieś zalążki radykalnych przewartościowań w dominującym etosie - kto wie czy dopiero nie jakaś katastrofa (np. ekologiczna) wyrwie nas z tego błogostanu i odmieni obecny bieg rzeczy. Na razie mamy jednak to co widać dokoła i zamiast marzyć o jakimś Nowym Świecie spróbujmy się zastanowić co można robić w istniejącej rzeczywistości, grając w tę grę na zasadach ustalonych przez przeciwnika. Innymi słowy chodzi nam o to, by pokazać jak można żyć w społeczeństwie konsumpcyjnym nie akceptując jego wzorców, nie przykładając zbyt mocno ręki do towarzyszących jemu negatywnych skutków społecznych i ekologicznych.
Uważny obserwator współczesnego społeczeństwa dostrzeże, że w jego łonie funkcjonują wcale liczne i prężne inicjatywy kwestionujące zastany porządek i jego reguły. Nie zawsze jest to jakiś wyraźnie zaakcentowany opór i krytyka, często mamy tu po prostu do czynienia z chodzeniem własnymi ścieżkami, z odwróceniem się plecami do tego, co powszechnie cenione i uznawane. Całkiem spora liczba ludzi egzystuje niejako poza dominującymi wzorcami, wybierając życie po swojemu. Są to środowiska o przeróżnych celach, poglądach i motywacjach, często nie mające ze sobą nic wspólnego, choć - paradoksalnie - gotowe do współpracy, gdy ich wspólne interesy zostają zagrożone (socjologowie nazywają ten fenomen "społeczeństwem nowego działania", które jednoczy się nie wg dawnych uwarunkowań etnicznych, klasowych czy warstwowych, lecz doraźnie, w imię jakiegoś konkretnego celu). Zaczynając od mieszczuchów wyjeżdżających na wieś, by prowadzić tam gospodarstwa ekologiczne, przez subkulturowych squattersów zamieszkujących opuszczone budynki, po obywatelskie inicjatywy na rzecz powstrzymania budowy pod oknami mieszkań stacji benzynowej, samopomocowe instytucje pożyczkowe czy charytatywne, a kończąc na tzw. "nowych ruchach religijnych" - mamy do czynienia z tymi, którzy, świadomie bądź nie, negują podstawowe dogmaty ideologii ciągłej konsumpcji, konkurencji, wytwarzania i zysku za wszelką cenę, eskalacji trywialnie pojętej przyjemności itp.

aspekt ekologiczny

Nas będzie interesował przede wszystkim ekologiczny aspekt zjawiska. Chcąc mówić o ekologiczności tego rodzaju inicjatyw musimy od siebie oddzielić dwa zjawiska: bezpośrednie odwołania do ochrony środowiska i przyrody oraz dokonujące się mimochodem, bez uprzedniego świadomego zamysłu, neutralizowanie szkodliwego wpływu na ekosystem. Mieszkańcy osiedla, którzy organizują zbiórkę używanych ubrań czy mebli dla uboższych sąsiadów, są de facto ekologami, gdyż zamiast uczestniczyć w procesie indywidualistyczno-hedonistycznego wyścigu szczurów, wdrażają w życie ideały oszczędności, skromności, rozsądnego gospodarowania zasobami. Podobnie jest z większością tzw. sekt, które - abstrahując od sensu i logiki ich doktryn - ukazują swoim adeptom, że istnieje inny świat, odmienny od realiów walki wszystkich ze wszystkimi o rynkowe łupy i ochłapy. Dlatego też, choć nie lubiane przez tradycyjne kościoły są wraz z nimi poddane atakom za odwracanie uwagi od uczestnictwa w konsumpcyjnym szaleństwie. Wszelkie formy duchowości, jeśli tylko nie stanowią przykrywki dla biznesowej działalności poszczególnych guru, są znienawidzone przez tych, których świątynią jest supermarket, wyznaniem wiary - bezmyślnie powtarzane slogany o wolnym rynku i rozwoju gospodarczym, a bogiem - tzw. sukces. Najczęściej krucjaty przeciwko tzw. sektom organizuje najpotężniejsza z sekt - sekta, jak w "ResPublice Nowej" nazwał jej członków Marcin Król, omamonionych.
Ciekawym przykładowym zjawiskiem z gatunku zakwestionowania wzorców kulturowych dzisiejszego świata jest squatting, czyli adaptowanie na potrzeby mieszkaniowe (i inne) pustostanów. Mamy tu z jednej strony obalenie dogmatów tzw. "świętej własności prywatnej" i zwrócenie uwagi, że własność ma taką pozaekonomiczną wartość, jaki jest sposób jej użytkowania. Jeśli zatem wykorzystana jest w sposób sprzeczny ze zdrowym rozsądkiem, marnotrawnie, godząc w dobro wspólnoty - wtedy przestaje być "święta", czyli warta uszanowania. Z drugiej strony, bardziej przyziemnej, mamy po prostu wykorzystanie czegoś, co już istnieje, zamiast produkcji wciąż nowych i nowych przedmiotów. Zajęty przez squattersów opuszczony budynek już istniał, na jego wybudowanie zużyto pewną ilość materiałów i surowców, poświęcono określone terytorium. A teraz stoi pusty, co w dobie wyczerpywania się surowców, kurczenia się wolnej przestrzeni w miastach, kłopotów mieszkaniowych sporej ilości ludzi, jest zjawiskiem z pogranicza nonsensu, gdy odwołamy się do zdrowego rozsądku, choć jest to oczywiście uzasadnione na gruncie anormalnej logiki rynkowej. Squattersi nie tylko oszczędzają wiele surowców i energii zasiedlając coś, co już istnieje, ale często znacznie przedłużają żywot takiego budynku dokonując w nim niezbędnych dla dalszego trwania remontów i zabezpieczeń. Często też nadają zajętemu terytorium cechy pozytywne z punktu widzenia ekologii miasta, nie dopuszczając by zamieniono je w asfaltowo-betonową pustynię. Wiele squattów wraz z przyległymi terenami jest śródmiejską oazą zieleni, a gdyby nie zajęcie tego terenu przez squattersów, być może istniałby na ich miejscu jakiś salon samochodowy czy inne paskudztwo zwane przez fanatyków "wzrostu gospodarczego" nowoczesną inwestycją.
Squatty nie tylko stanowią znakomity przykład ponownego wprowadzenia do użytku już istniejących produktów, lecz są często szkołą antykonsumpcjonistycznego myślenia i postrzegania świata. Oprócz promowania ducha rozsądnie pojętej wspólnoty, w której pewne dobra wykorzystuje się zbiorczo zamiast postulować ich zakup przez każdego mieszkańca z osobna (okazuje się wtedy, że jedna pralka czy komputer bez problemu zaspokajają potrzeby kilku użytkowników i nie ma potrzeby nabywać takich sprzętów, choć tak oczywiście byłoby lepiej z punktu widzenia logiki istniejącego systemu), ale i współtworzą mentalny klimat negacji konkurencyjności i zysku jako naczelnych wartości. Wiele przedsięwzięć tworzonych w obrębie squattów to inicjatywy z założenia niekomercyjne, mające służyć ekspresji i samorealizacji twórców oraz uczestników, a ich powodzenie zależy bardzo często od współpracy zainteresowanych powodzeniem przedsięwzięcia. Squatty są zatem jedną z form odbudowy miejskiej wspólnotowości, nie jedyną oczywiście, lecz bardzo ciekawą z ekologicznego punktu widzenia.

czysty odzysk

Inny przykład praktycznego antykonsumpcjonizmu to inicjatywy zasadzające się na odzysku surowców wtórnych. Oczywiście gros osób i środowisk parających się tym czyni to ze względów czysto komercyjnych. Niemniej jednak warta uwagi jest sama idea zarobkowania poprzez wykorzystanie tego, co już zostało stworzone, podobna do tzw. obiegu zamkniętego wody w niektórych przedsiębiorstwach. Aspekt ekologiczny jest tu wyraźny, gdyż mniejsza ilość zmarnotrawionych surowców to większe oszczędności istniejących zasobów (choć warto się zastanowić nad samym mechanizmem odzysku, tak by stał się jak najbardziej efektywny i najmniej energochłonny, nie zaś promować jakikolwiek sposób recyclingu byle tylko stało się zadość czyjejś ekologicznej pasji), to także uczulanie na sam problem odpadów i ich ponownego wykorzystania (presja by producent wytwarzał przedmioty łatwe do odzysku), o aspekcie czysto estetycznym nie wspominając (od czasu zaistnienia opłacalności zbierania puszek po napojach w moim mieście jest po prostu czyściej). Recycling nie musi przy tym przybierać wyłącznie postaci "prymitywnej", ograniczającej się do samej zbiórki surowców i ich sprzedaży w istniejących punktach skupu. Coraz więcej jest mikrotechnologii umożliwiających zorganizowanie w niewielkim kręgu osób procesu odzysku, który prowadzi do powstania nowego produktu. Funkcjonują już niewielkie wytwórnie papieru toaletowego, które skupują makulaturę i przetwarzają ją na miejscu na pulpę papierową, z której z kolej wytwarzają ten powszechnie używany produkt. A przykładów tego rodzaju jest znacznie więcej.
Ów odzysk surowców może przybierać różne postacie i nie ograniczać się wyłącznie do zwykłego zarobkowego gromadzenia określonych przedmiotów poddawanych następnie daleko posuniętej przeróbce. W krajach Europy Zachodniej znane są inicjatywy ponownego użytkowania tych samych przedmiotów i to na skalę daleko większą niż w przypadku znanych nam z PRL-u butelek zwrotnych. Okazuje się, że przy odrobinie dobrej woli i świadomości ekologicznej można nie tylko zaoszczędzić sporo pieniędzy, ale i mnóstwo surowców, a także zadać dotkliwy cios wielkim koncernom, których kampanie reklamowe bazują na magicznym słówku "nowość" mającym nas skłonić do tego, by pozbyć się jakiegoś przedmiotu tylko dlatego, że jest już niemodny i wprowadzono na rynek jakąś "świeższą" wersję. Pierwsze zwiastuny takiej postawy zadomawiają się też w Polsce, choćby w postaci popularnych tzw. lumpeksów, czyli sklepów z używaną odzieżą. Oczywiście i tutaj łatwo popaść w sprzeczność, kupując trzy tańsze, używane pary spodni zamiast jednej nowej i droższej, ale samo istnienie tego rodzaju przybytków stwarza możliwości zaspokojenia swoich potrzeb odzieżowych bez konieczności napędzania produkcyjnej machiny. Można zaobserwować, że stopniowo pojawiają się podobne inicjatywy w innych branżach - powszechnie znane są punkty regeneracji tonerów do drukarek, widziałem sklepy z używanymi meblami itp. Co ciekawe, mamy do czynienia z fenomenem instytucjonalnego wsparcia tego rodzaju zachowań, kiedy to w różnego rodzaju mediach, od Radia Maryja po "Gazetę Wyborczą", ukazują się gratisowe anonse osób oferujących innym za darmo różne dobra użytkowe, które im już nie są potrzebne.
Wiele z tych zjawisk wpisuje się w szerszy nurt przekształceń dokonujących się w łonie dzisiejszego pojmowania wspólnotowości. Z jednej strony mamy do czynienia z promocją skrajnie indywidualistycznej etyki, z destrukcją kolejnych postaci wspólnot (naród, grupa etniczna, krąg sąsiedzki, rodzina itp.) w miarę rozwoju trendów gospodarczych i kulturowych, z drugiej zaś z tworzeniem się nowych form wspólnotowości i negacją egoistycznych wzorców. Wspólnoty mieszkańców domów wielorodzinnych, spółdzielnie (w Polsce postrzegane jako relikt realnego socjalizmu, tymczasem 80-90% holenderskich rolników należy do różnego rodzaju form spółdzielczości), inicjatywy charytatywno-samopomocowe, wiejskie osady tworzone przez poszukujących nowych perspektyw emigrantów z wielkich miast, grupy wyznaniowe, związki osób połączonych podobnym ideałem - wszystkie te formy pokazują nam, że wbrew natrętnym sloganom sączącym się z opiniotwórczych mediów i reklam nadal ważną rolę w życiu jednostek i zbiorowości zajmują takie zjawiska, jak współpraca, solidarność, wzajemna pomoc, ideały wykraczające poza wąską logikę zysku, wpisane za to w szerszą strategię poprawy jakości życia, na którą składają się nie tylko sukcesy materialne. I takie właśnie nowe formy wspólnotowości, wsparte zakorzenieniem w istniejących jej dawnych przejawach, wydają się być najlepszym lekarstwem na hedonistyczny styl życia i sposób myślenia, w którym naczelną pozycję zajmuje ciągła eskalacja konsumpcji.

terytorializm

Każdy płaci za siebie

Ze wspólnotowością łączy się też, co naturalne, terytorializm. Już wspomniane squatty i związane z nimi inicjatywy ufundowane są na bazie pewnej przestrzeni, bez której nie mogłyby rozwinąć skrzydeł. Podobnie dzieje się w przypadku innych rodzajów wspólnot, które funkcjonują w określonych ramach terytorialnych, w swojej "małej ojczyźnie". Właśnie poczucie identyfikacji z jakąś okolicą staje się często dodatkowym bodźcem do antykonsumpcjonistycznych i proekologicznych postaw. Różne działania wpisujące się w szeroko pojmowane "odzyskiwanie przestrzeni" mogą polegać na sprzeciwie wobec zamiany okolicznych terenów zielonych w supermarket, na niszczeniu zabytkowej substancji w imię jakiegoś "rozwoju" czy też na postulowaniu ograniczenia ruchu samochodowego, by stworzyć miejsce do innych form aktywności, niemal całkowicie wypartych z miejskiej przestrzeni. Architekt i działacz ekologiczny Janusz Korbel w swoim tekście "Miasto ekologiczne" opisuje takie zjawisko na przykładzie Holandii: "Wobec samochodów indywidualnych powinno się stosować antybodźce, ograniczając strefy dostępności, zmniejszając dopuszczalną szybkość poruszania się i zwiększając uciążliwość korzystania z samochodu. W wielu miastach holenderskich takie miejsca nazywa się woonerf. Można tam wjechać samochodem, ale ich aranżacja (ławki, drzewa, miejsca zabaw) ustala ostrą hierarchię: pierwszeństwo ma tu pieszy i rowerzysta". Coraz częściej radykalni ekolodzy wraz z mieszkańcami danej okolicy organizują akcje "Reclaim the Streets" będące próbą odzyskania części miejskiej przestrzeni spod władania kół biznesowych i uformowanych przez nich ofiar konsumpcyjnego szaleństwa. Przykładem takich samych zachowań, choć z zupełnie innej beczki, są też wspólnoty użytkowników ogródków działkowych, nie tylko ochraniające przed zaasfaltowaniem liczne tereny zielone, ale i praktykujące antykonsumpcjonizm na co dzień w postaci własnoręcznej uprawy i przetwórstwa warzyw i owoców (czyż jest coś silniej wymierzonego w logikę rynku niż mniejsza lub większa samowystarczalność w dziedzinie zaspokajania swoich potrzeb żywieniowych?). Miasto jest nasze, dzielnica jest nasza, ta czy tamta ulica jest nasza - zdają się mówić tego rodzaju środowiska, i zaraz dodają, że skoro są w tym miejscu gospodarzami, to mają pełne prawo decydowania o tym, jak powinno ono wyglądać i czyim potrzebom służyć. Bardzo pozytywnym faktem jest, że takie środowiska często mają inne wizje "rozwoju" danego terytorium niż niszczące ekosystem podmioty ze sfer biznesowych. Oczywiście bywa też inaczej, gdyż nie zawsze "lokalne" znaczy jednocześnie "rozsądne" - ale tym, którzy negują sam ideał społeczności lokalnej dlatego, iż rzeczywistość nie odpowiada ich marzeniom odpowiem, że to jaka jest lokalna wspólnota zależy także i od nas samych, zatem pretensje powinniśmy mieć również do siebie.
Konsumpcjonizm to nie tylko zagrożenie ekologiczne. To także ideologia czyniąca ogromne spustoszenia w mentalności ludzkiej, stymulująca bardzo jednostronne preferencje człowiecze i fałszywy ogląd rzeczywistości. Można rzec, iż opisane przeze mnie wyżej inicjatywy i zjawiska nie zmienią świata, nie odwrócą negatywnych trendów cywilizacyjnych, nie powstrzymają destrukcji ziemskiego ekosystemu. Owszem, to wszystko prawda, świata się w ten sposób zapewne nie zmieni, choćby dlatego, że pewne procesy zaszły zbyt daleko, by mogły im zaradzić niewielkie bądź co bądź środowiska. Nie zmienia to jednak faktu, że takie zjawiska spełniają bądź spełniać mogą inną, równie istotną rolę. Po pierwsze - są oparciem dla tych jednostek, które nie chcą uczestniczyć w konsumpcyjnym szaleństwie, dając im możliwość samorealizacji i poczucia wspólnoty z osobami podobnie myślącymi i odczuwającymi. Po drugie - w przypadku jakiegoś znaczącego przewartościowania cywilizacyjnego (np. na skutek katastrofy ekologicznej) mogą one stać się matecznikiem sił tworzących świat ufundowany na zupełnie odmiennych wartościach niż te, które dominują obecnie. To właśnie z takich wspólnot może wyjść inicjatywa - i siła zdolna wprowadzić swoje zamiary w życie - której uda się pchnąć społeczeństwo na tory prowadzące do rzeczywistości odmiennej niż świat ciągłej produkcji, konsumpcji, wartościowań opartych o posiadanie, bezmyślnego użytkowania zasobów ludzkich i przyrodniczych. Na raj na ziemi nie ma co liczyć, można natomiast poukładać ten świat nieco inaczej niż obecnie - i nieco lepiej. Kto wie, czy w różnorakich formach wspólnot nie tkwią zalążki ładu społecznego, w którym konsumpcja nie będzie głównym elementem rzeczywistości.

Remigiusz Okraska


[Poprzedni | Spis treści | Następny]