Walczyć? Uciekać? | ||
Wydawać by się mogło, że lasy, góry, strumienie i rzeki stanowią naturalne, powszechne i niezbywalne dobro człowieka. I można by mniemać, że przyroda jest dziedzictwem kulturowym, wspólnym światom materialnym i duchowym. Zjawiska przyrody zawsze i w każdej religii uważane były, z przez innych uznawane i respektowane, jako symboliczne znaki przymierza ludzi z Bogiem - Stwórcą i Opiekunem ich losu. I jako przejawy hierarchii ponadludzkich potęg sił i mocy; jako miejsca walki między tym, co człowiekowi wrogie, a tym, co przyjazne. I jako siedliska istot pośredniczących w kontaktach z wyższymi bytami; jako punkty graniczne miedzy Ziemią a zaświatami, punkty połączeń z Wszechświatem i Kosmosem; przestrzenie szczególnego przenikania wibracji, promieniowań i energii, potrzebnych do życia i w życiu niezbędnych dla zachowania pogody ducha, kondycji i zdrowia. Tak można by wnioskować zaglądając do słowników i encyklopedii, do ksiąg świętych i świeckich, w których próbowano opisać zasady współistnienia człowieka z e światem. I bez wątpienia było tak jeszcze do niedawna. I może gdzieś, za lasami, za górami, za rzekami, do dziś jeszcze tak jest. Lecz niestety nie tu, gdzie mieszkamy. Tak się bowiem złożyło, że miłość przywiodła nas w te okolice, gdzie piękno, spokój i cisza komponowały się w krajobraz dziki i nie owiany śmiercionośnym i trującym tchnieniem cywilizacji. Złą sławę zyskały te okolice przed ponad trzydziestu laty, kiedy to Góry i Pogórze Izerskie określona mianem "Czarnego Trójkąta", jako obszar pozbawiony warunków i możliwości do życia. Jednak mijający czas sprawił, że ci, którzy przybyli w te strony, osiedlali się tu i zaczęli posyłać swe dzieci do tutejszych szkół, pracowali lata całe na rzecz przyrody, inwestując w ziemię, domy ich najbliższe otoczenie, zadrzewiając i zalesiając ruderalne tereny i nieużytki. I nie minęło lat dziesięć, a odżyły wymierające i chronione gatunki roślin, ptaki znalazły dogodne warunki dla swych gniazd a endemity zaczęły oddychać bez obawy o to, czy przetrwają kolejny sezon i kolejną porę roku. Miejsca, tereny, obszary i przestrzenie, do niedawna pełne pustki, bezruchu i martwoty, zaczęły się przemieniać w enklawy, rezerwaty, skanseny, uroczyska i mateczniki, odzyskując dawna urodę. W tym samym czasie powstawały plany przestrzennego zagospodarowania. Na biurkach urzędników rosły stosy aktów własności. I któregoś dnia okazało się, że przyroda i krajobraz nie są ani dziedzictwem kulturowym narodu, ani wspólnym, powszechnym i niezbywalnym dobrem, ani wartością, jaką tutejsi mieszkańcy mogą dysponować bez obaw, widząc w przyszłości rzeki, góry i lasy jako niezmiennie trwałe i wrośnięte w krajobraz tak samo, jak chmury na niebie i mgły snujące się po kotlinach. Wedle Apokalipsy /16.20/ koniec świata zaczyna się do znikania gór. I jak na ironię, człowiek sam sobie sytuacje taką wymodlił, śpiewając w ludowej pieśni miłosnej : "Porównaj, Boże, góry z dołami, niech będzie równiusieńko". Zniknięcie gór jest kresem zniknięcia ludu wracającego z wygnania. Ziemie odzyskane zyskały nowych właścicieli, więc jak to przez profetę zostało ujęte w słowa: "Każda góra i pagórek będą poniżone" / Izajasz 40.4 /. I tak właśnie dzieje się to tu, teraz, na naszych oczach. I każdy może to zobaczyć przybywszy w te strony. Nie trzeba być zanadto inteligentnym czy nazbyt uczonym, by orzec o faktach. Innym do wrażliwości i wyobraźni przemówią fotografie. Tak czy inaczej w świadomości urzędniczej naturalna konsekwencja istnienia gór są kopalnie i pracujący w nich górnicy. Przemysł, postęp, gospodarka, zasady arytmetyki i twarde prawa rachunków ekonomicznych potwierdzają przeświadczenia, że człowiek jest niczym w panującym systemie, bo nie zna ceny, jaką mu przyjdzie zapłacić za decyzje podjęte w jego imieniu przez pozbawionych odpowiedzialności reprezentantów, dla których honor, sumienie, principia i transcendentalia stanowią "opium dla ludu" i wiarę prostactwa. Firmy, instytucje i spółki zbyt młode na to, by zadbać o swe dobre imię, ustanawiają nowe, stu i tysiąckrotnie przekraczające dotychczasowe normy natężenia hałasu i dopuszczalnej ładowności wielkich ciężarówek, rozjeżdżających stare, biedne i kruszące się szrutówki, polne drogi i wiejskie szosy. Okazuje się, że prywatyzacja to nie tyle prywatność, co prywata. A obietnice bez pokrycia, deklarowane w umowach i uchwałach wartość mają mniejszą niż papier, na którym są spisane. W "Wieściach Mirska" możemy przeczytać o partnerstwie miast gmin Nowe Mesto i Mirsk. "Jesteśmy współinicjatorami opracowania mapy turystycznej dla obszaru polsko-czesko-niemieckiego"- ogłasza burmistrz Mirska, Jacek Leonarski, nie dodając, czy turystyczną atrakcją będą wyrobiska firm Pri - Bazalt, Góra Kamienista i N.C.C. Industry-Polska, czy hałas, pył i tumany kurzu, czy strumienie, potoki i rzeki o kolorach tak naturalnych, na jakie tylko potrafi zabarwić wodę równo pokrywający wszystko kurz bazaltowy. Nawiązując do doświadczeń wielkich ludów socjalizmu burmistrz składa deklarację współpracy w dziedzinie wymiany doświadczeń samorządowych oraz spraw lokalnych o znaczeniu społecznym, gospodarczym, ekologicznym, socjalnym, kulturalnym i turystyczno-rekreacyjnym. Zaprasza do oglądania dziur w ziemi i miejsc, które udało się przywrócić życiu w "Izerach". No cóż, kariera nie idzie w parze z pracą dla przyrody. A praca - wiadomo, jak bardzo jest dziś w cenie. Za obietnice przyszłej pracy dzisiejsi radni wczoraj i przedwczoraj złożyli autografy, podnieśli ręce. Obietnica lepszej egzystencji dla każdego jest równie ponętna. A co mają zrobić żyjący tu i teraz, i myślący z troską o dzieciach i o spadku im pozostawionym?
Wszyscy mówią, że teraz jesteśmy już bez szansy. Że trzeba uciekać gdzieś na świata krańce lub na antypody, gdzie "ludzie normalni" i gdzie każdy wie, co to znaczy, że "ma być dobrze i bez krzywdy dla innych". Mimo to powstaje jeden komitet protestacyjny, potem drugi. Podpisy pod protestem już teraz mają formę referendum, urządzonego charytatywnie, społecznie. Wedle urzędu tak nie można, bo referenda pociągają za sobą koszta, a tych nie przewiduje budżet miasta ani gminy. Mieszkańcy Kłopotnicy mają wreszcie drogę, której przedtem nie mogli się doprosić. Ciężarówki tankują w miejscowej stacji benzynowej, a ich kierowcy śpią w miejscowym hotelu, przysparzając dochodu jego właścicielom. Budząca się do życia klasa posiadaczy wpada w zachwyt, opętana wizją przyszłych korzyści. Że nie podzielają jej inni - no cóż... Wielu jest wezwanych, a niektórzy wybrani - głosi Pismo. Hańba, zdrada, głupota, jest dziś wartością dominującą w stosunkach społecznych. Bóg przebacza wszystkim tak samo. Lecz gdy budząc się rano zobaczysz, że też jesteś więźniem uwarunkowań, jakie stwarza wspólna ekonomia i poczujesz, że przyroda nie ma ci nic więcej do zaoferowania oprócz rozpaczy - zapomnij o tym, co tutaj napisano i zaśnij z powrotem. By obudzić się ponownie w rzeczywistości nie sprawiającej kłopotów, ani sumieniu ani świadomości. Lecz gdy przyjdzie ci do głowy pomysł, co możemy w takiej sytuacji zrobić lub jak możesz nam pomóc - czekamy. Tak samo jak na to, że jednak powrócą tu i znów zamieszkają razem z nami drzewa i ptaki i kwiaty. I choć nie będzie ni lasów ni gór ni rzek, to szczęściem w nieszczęściu pozostanie naturalny rzeczy bieg i rozwój wydarzeń. W dzisiejszych czasach wszystko, co naturalne, okazuje się być skarbem. Przekonali się tym mieszkańcy wsi Proszowa, Kłopotno, Mlądz, Kwieciszowice, Rębiszów, Grudza, Przecznica i pomniejszych osiedli i osad na Pogórzu Izerskim i pograniczu karkonoskiego Parku Narodowego. Wzrost zapotrzebowania na materiały budowlane i tworzywo do budowy autostrad spowodowały poważne zainteresowanie tymi terenami nowopowstałych firm i prywatnych spółek eksploatacyjnych. Tak oto okoliczne góry, pagórki i wzniesienia zyskały nowych opiekunów i właścicieli. A co to za opieka - przedstawiamy na zdjęciach. Sławomir Gołaszewski |