Peter poznaje Polskę czyli znowu o Naturze 2000Poznajemy Petera Pierwszym doświadczeniem Petera po przyjeździe do Polski, był szybki bieg na czerwonym świetle tuż przed nadjeżdżającym samochodem. Doświadczenie to zafundowałem mu jednak na poły świadomie - niech wie, że tu jest Polska. Kraj, raczej wschodni, choć snobujący się na Europę, w którym prawo jest po to, aby je łamać, oczywiście dopóki nie zjawi się prokurator z nakazem ... Przyda mu się. Do raportu. Stajemy nad przepaścią Kiedy Peter Zwaan, sympatyczny Holender ni w cholerę nie przypominający ekologa, napisał do mnie pierwszego e-maila, wolałem nie odpisywać. Peter podjął się trudnego zadania opisania współpracy transgranicznej pomiędzy Polską a Niemcami w ramach projektu sieci ekologicznej Natura 2000. Napisał bardzo grzecznie i miło, ale dołączył tasiemcowy formularz, z pytaniami, na które nie byłem w stanie odpowiedzieć. Dla człowieka, który od początku zaangażował się we wprowadzanie Natury w Polsce brzmiały tak nonsensownie, że nawet ich dokładnie nie pamiętam. Coś w stylu: "Jak nazywała się instytucja koordynująca w waszym regionie"; "Ile instytucji i organizacji brało udział w tworzeniu sieci Natura: wybierz 10-20, 50-100, więcej niż 100", "Ile osób 200-500; więcej niż 500?"; "Ile konferencji polsko-niemieckich...". Jezu - pomyślałem sobie. Przecież jak mu odpiszę to się totalnie ośmieszymy. Jakie instytucje, jakie konferencje? Mam mu napisać, że lwią część roboty zrobiły: jedna Fundacja, jeden Instytut, organizacje pozarządowe i kilkunastu ekspertów, a dane użyczyli nam z dobrej woli nasi koledzy? Ośmieszyć nasz Kochany Rząd i Parlament, oraz Dbające o Nasze Dobro jak Matka Polka Kochane Nasze Instytucje Administracji Państwowej. Jako dobry patriota zrobić tego nie mogłem, a kłamać nie potrafię - nie odpisałem. Ale Peter był uparty. Po kilku dalszych półprywatnych listach dostałem oficjalne pismo podbite kilkoma pieczątkami i się załamałem. Oględnie, usiłując kręcić i mącić, migałem się od odpowiedzi. Niestety. Nie wyszło. W trakcie dwu- czy trzygodzinnej rozmowy Peter regularnie powtarzał "Naprawdę?!", a oczy miał otwarte dosyć szeroko. Może tak ma zawsze? Robimy drobny krok naprzód Peter ma duszę badacza i przenikliwość artysty. Kiedy trafia na coś absolutnie niezrozumiałego, stara się to poznać dogłębnie i do końca zrozumieć. Odwiedził więc wielu ludzi, którzy z projektowaniem sieci Natura 2000 mieli styczność, zarówno w terenie, jak i tych, którzy koordynowali całe zadanie. Był w Krakowie, odwiedził Warszawę. Nie spieszył się z wnioskami, studiował socjologię i nauki społeczne, usiłując na podstawie naszego podejścia do ochrony przyrody zrozumieć Polskę. Śledził Internet i dostępne mu pisma - gdyby miał więcej czasu, pewnie nauczyłby się polskiego. Nie ograniczał się już tylko do polsko-niemieckiej granicy, ale starał się zrozumieć ten cały, skomplikowany proces, śledzić wymyślne kroki rytualnego tańca, jaki nasi decydenci wykonują, usiłując przekonać UE, że w Polskiej Rzeczypospolitej do unijnych dyrektyw podchodzi się z należytą powagą i odpowiedzialnością. A jednocześnie widział efekty. Z jednej strony ogromne poparcie dla idei ochrony przyrody wśród ludzi całkowicie za nią nieodpowiedzialnych, także wśród części lokalnych społeczności, którym ci pierwsi w porę wytłumaczyli, z jakimi korzyściami wiąże się przystąpienie do Natury. Z drugiej zaś ogromna niechęć tych, którzy za ochronę przyrody odpowiedzialni właśnie być powinni. W pierwszych fazach prac nad Naturą największe przeszkody stawiali przecież leśnicy, których odpowiedzialne za program Ministerstwo nie poinformowało ani o możliwościach, ani o obowiązkach, a przede wszystkim o możliwych korzyściach związanych z Naturą. Protestowały (i nadal protestują) niektóre samorządy, którym nie próbowano nawet wytłumaczyć różnic pomiędzy Naturą 2000 a tradycyjnym polskim (przyznajmy, że często bezdusznym i nieliczącym się z potrzebami społeczności lokalnych) podejściem od ochrony obszarowej. Śmiało ruszamy do przodu... No i w końcu Peter nie wytrzymał. Skończył swój raport, i nadał mu tytuł "Building on soft soi. Natura 2000: a cross coherent network in Poland?", co najlepiej wytłumaczyć jako "Spójna na granicach sieć ekologiczna Natura 2000? Zamki na piasku!". Załamał się człowiek, a czytając jego raport, miałem dwa, przeciwstawne uczucia. Po pierwsze Peter nie powiedział w nim nic, czego środowiska pozarządowe i przyrodnicy nie powtarzaliby już od co najmniej trzech lat przy każdej okazji, tłumacząc urzędnikom, że nie da się stworzyć sieci Natura w Polsce na postawie tak niepełnych danych, jakimi dysponujemy; że trzeba opracować przynajmniej zarys ograniczeń, jakie obowiązywać będą na terenie ostoi, ale i wskazać źródła finansowania poszczególnych zadań; że trzeba przygotować do nowych zadań specjalną kadrę i administrację na szczeblu wojewódzkim, bo dotychczas funkcjonująca już i tak ledwie radzi sobie z dotychczasowymi. A przede wszystkim trzeba dotrzeć do ludzi. I tych, powiedzmy, zwykłych, którzy zupełnie normalnie mieszkają sobie nad Odrą, nad Wisłą, w Karpatach, w Sudetach i których sieć może bezpośrednio dotyczyć. I do tych mniej zwykłych, którzy uważają się za jedynych kompetentnych do zarządzania zasobami przyrody, jak zarządy gospodarki wodnej czy regionalne dyrekcje LP. Wejście obszarów do Natury w niczym nie narusza ich kompetencji, ale biedni ci ludzie nadal podnoszą alarmistyczne pokrzyki w rodzaju "grozi nam zawłaszczenie lasów polskich" lub "ekolodzy nie obronią przed powodzią tysiąclecia"! Wiem oczywiście, że to w środowiskach owych raczej margines, lecz margines najbardziej widoczny i świetnie słyszalny, który narzuca swoją wolę wielu innym ludziom patrzącym dalej. I szerzej. Tym, dla których ochrona przyrody jest jak najbardziej do pogodzenia z interesem czy to ochrony przeciwpowodziowej, czy gospodarki leśnej. Wcale nie brakuje współcześnie myślących leśników i speców od gospodarki wodnej, tak samo jak nie brakuje przyrodników, którzy zgadzają się, że trzeba hodować drewno czy gdzieniegdzie założyć urządzenia przeciwpowodziowe. Ale ton w tej dyskusji nadają, i to niestety z obu stron ekstremiści. No ale to była dygresja, a wracając do głównego tematu naszych rozważań - Peter tylko potwierdził nasze obawy sprzed kilku lat i poparł je z pozycji zewnętrznego obserwatora. Okazało się, że mieliśmy rację. No i co z tego? Triumf?! A ja się jakoś z tego wcale nie cieszę... No bo z czego? A, no bo z drugiej strony lektura "Zamków na piasku" wywołuje we mnie podobne uczucie zakłopotania jak ostatnia wizyta w Pradze. Chodziliśmy z Dorotą po uroczych, praskich uliczkach, przeciskając się przez wielojęzyczny tłum. Tłum przeciskał się przez nas, a w czeskich sklepikach można było kupić niemal wszystko. I każdy, kto Pragę odwiedził, ma chyba takie samo przekonanie jak ja. Że my, Polacy, demograficzny cud Europy Środkowej, z zadufaniem patrzący w swoje 36 czy 7 milionów, pakujący się w zwariowane międzynarodowe awantury, umierający za Niceę i urządzający Forum Gospodarcze już dawno przegapiliśmy swoją szansę. Że Warszawa nie będzie już stolicą Środkowo-Wschodniej Europy, bo ta stolica, cichutko i bez międzynarodowych skandali, bez pompy i gombrowiczowsko-operetkowego zadęcia już dawno powstała! Jest w Pradze, a my możemy tylko obejść się smakiem. No i żałować kolejnej, zmarnowanej szansy na faktycznie znaczące miejsce w naszym regionie. Dużo gadać, mało robić. O - w tym to my jesteśmy świetni!... I dokładnie to samo będzie z Naturą 2000. Jako naród - po raz kolejny wyszliśmy na durni, którym daje się pieniądze za darmo, a oni ich nie chcą brać. Widocznie już tacy jesteśmy. A mi głupio. P.S. P.S. Dlaczego autor napisał to, co napisał? Prace nad siecią Natura 2000 trwały w Polsce łącznie 3 lata. Niezależnie od tego jak ocenia się ich efekt ostateczny - doprowadziły do zaproponowania w miarę kompletnego systemu obszarów, których zadaniem było połączenie ochrony przyrody z zapewnieniem możliwości rozwoju dla zamieszkujących te obszary społeczności lokalnych. W opracowanie koncepcji, czy to ze względów czysto ideowych, czy też za niewielkie w sumie wynagrodzenia zaangażowało się około 150 osób, które naprawdę ciężko nad programem pracowały, nie zwracając uwagi na to, że de facto wykonują pracę, którą powinny wykonać wielokrotnie większe sztaby naukowców i praktyków za znacznie większe pieniądze. W roku 2004 na ten zespół "ludzi dobrej woli" zaczęły jednak spadać kolejne niespodzianki. Najpierw okazało się, że w przygotowanych przez Ministerstwo Środowiska rozporządzeniach zabrakło znacznej liczby ostoi tzw. Ptasich (np. na Dolnym Śląsku z planowanych 7 pozostały tylko 3). Konsekwencje tego działania mogą być jednak znacznie poważniejsze niż fakt, że ornitolodzy w Polsce dostali piany na ustach. W ten sposób złamaliśmy europejskie prawo, zanim jeszcze weszliśmy do Unii, bowiem już w 1996 roku rząd Holandii przegrał sprawę za takie właśnie próby "ukrywania" obszarów SPA. A dalej było jeszcze śmieszniej - zupełnie jak u Hitchcocka. W pierwszej dekadzie marca na stronach internetowych MŚ pokazała się lista ostoi siedliskowych jakie dnia 1.04.2004 r. mieliśmy przedstawić w Brukseli jako polską propozycję. Lista ta była okrojona o niektóre cenne obszary, jednak, powiedzmy, w granicach przyzwoitości. Ale już 16 marca listę ta zastąpiła inna - w której "zniknęły" znienacka prawie wszystkie ostoje w dolinach rzecznych (co zrozumiałe z uwagi na protesty hydrotechników) oraz liczne ostoje, jakby przypadkowo wybierane na chybił trafił przez złośliwego chochlika. Propozycję tą natychmiast oprotestowali wszyscy biorący udział w przygotowaniu Natury, a także inni, których skala tych "wycinanek" przekonała, że Ministerstwo nie bardzo wie, co robi. Protestujący mieli na to aż całe dwa (słownie: 2) dni, co chyba niespecjalnie spodobałoby się NSA, gdyby ktoś taki tryb "konsultacji społecznych" postanowił zaskarżyć. Zaprotestowały także niektóre samorządy (np. w dolinie Odry), które swoją przyszłość zaczęły dostrzegać właśnie w umiejętnym wykorzystaniu walorów przyrodniczych swoich regionów. Do 30 marca trwały nerwowe ruchy MŚ, polegające na zupełnie chaotycznym wyrzynaniu jednych regionów, a włączaniu innych, na równie przypadkowych zasadach jak poprzednio. Wyglądało to tak, jakby do map obszarów dorwała się pijana małpa z nożyczkami. Efekt tych rozpaczliwych zabiegów opublikowano w połowie kwietnia. Powierzchnia obszarów SOO spadła z 10,6% powierzchni Polski do zaledwie 3,7%. W wielu województwach (także w dolnośląskim) zmniejszono obszar proponowanych ostoi 10-krotnie, rekordzistą pozostanie jednak kujawsko-pomorskie, w którym zlikwidowano WSZYSTKIE proponowane obszary Natura. Krzysztof Świerkosz Zakończenie Na początku maja ponownie spotkałem Petera. Tym razem w Dreznie, na międzynarodowym seminarium poświęconym współpracy transgranicznej w zakresie zarządzania i monitoringu na terenie ostoi w Europie Środkowej. Kiedy zobaczył efekty pracy Ministerstwa uśmiechnął się szeroko i poklepał mnie przyjaźnie. - Nie przejmujcie się, u nas też myśleli na początku, że Dyrektywa to taki zbiór szlachetnych wskazówek i ogólnych zaleceń... Ale zapłacili raz, drugi, przegrali kilka procesów. Widocznie w Polsce też musicie przez to przejść... Szkoda, że zamiast uczyć się jak unikać unijnych błędów, uparliśmy się, żeby je co do joty powtarzać. Ale to już inna bajka... |
[ Poprzedni | Spis treści | Następny]