Postęp na górzeI stała się jasność! Najstarsze polskie schronisko "Na Śnieżniku" doskonale znane jest turystom, którzy od 129 lat pokonują wąskie i strome ścieżki prowadzące na (liczący sobie 1425 metrów nad poziom morza) Śnieżnik. To tutaj znajdowali zawsze ciepłe schronienie i kubek gorącej herbaty, gdy zmęczeni docierali pod szczyt. To tu, przy blasku świec, do dziś krążą górskie opowieści o duchach Sudetów, słychać turystyczne pieśni i śmiech gotowych do dalszej wędrówki młodych ludzi, którzy dopiero poznają urok naszych gór. Przez te wszystkie lata zmieniali się ludzie, zmieniał kształt remontowanego kilka razy schroniska, wymieniała kadra pracowników. Nie zmieniało się tylko jedno. W schronisku brakowało elektryczności. Kilka dni temu jednak, dzięki uporowi znanego globtrotera, a jednocześnie inżyniera i racjonalizatora - Jurka Gierca, "Na Śnieżniku" jest światło. Ale na tym nie koniec. Mini hydroelektrownia, zbudowana na potrzeby schroniska jest szansą dla całego regionu, w którym to ekologiczne źródło energii może być wykorzystywane znacznie częściej niż dotąd. Jerzego Gierca od dawna denerwowały narzekania na brak elektryczności w schronisku. Żal mu było także patrzeć, w jak trudnych warunkach pracują tu ludzie, bez tak powszechnie uznanych dziś zdobyczy cywilizacyjnych jak lodówka, odkurzacz czy radio. W końcu więc, razem z kierownikiem schroniska - Zbyszkiem Fastnachem i Markiem Siekierskim, właścicielem firmy "Nowa Plus" z Poznania postanowiono to zmienić. - Najtrudniejsza była faza projektowa" -mówi Jerzy Gierc -"od początku stawialiśmy na hydroelektrownię, bo elektrownia wiatrowa, którą próbowano tu wcześniej uruchomić, nie dała efektów. Trzeba było jednak obliczyć czy ze Śnieżnika płynie dość dużo strumieni i czy ich siła jest wystarczająca do napędu turbiny. Dopiero później trzeba było pokonać trudności wynikające z ukształtowania góry. Budowa trwała kilka miesięcy. Długo, ale zaważył na tym brak pieniędzy i siły roboczej. Trochę pomógł Marek Siekierski, którego firma nie naliczała narzutów za materiały i sponsorowała transport turbiny oraz rur. Większość prac ziemnych i instalacyjnych wykonano własnymi rękami, i przy pomocy wolontariuszy, takich jak Grzegorz Banakiewicz. W efekcie koszt całej inwestycji, na którą składa się zbiornik zbierający wodę z 7 niewielkich strumyków, rury prowadzące wodę do położonej 150 metrów niżej turbiny i instalacji elektrycznych, zamknął się kwotą 60 tysięcy złotych. - Hydrolektrownia, w której zastosowaliśmy francuską turbinę i włoski alternator ma moc min.1500 W, a max. 6,5 KW"- mówi Marek Siekierski - "to powinno w zupełności wystarczyć do pokrycia zapotrzebowania na prąd. Jedynym źródłem zmartwienia autorów projektu jest woda. W rejonie nie padało od trzech miesięcy i już kilka strumieni doprowadzających wodę do zbiornika wyschło. Taka sytuacja nie zdarza się jednak często. Jest więc nadzieja, że prądu nie zabraknie. Autorzy projektu wierzą, że mini hydroelektrownie są nadzieją na tani i łatwo dostępny prąd nie tylko dla tego regionu, ale wszystkich miejsc, gdzie nie brakuje wody. Tym bardziej, że ich pomysł już spotkał się z szerokim odzewem wśród zainteresowanych. Niedawno otrzymali oni propozycję budowy podobnej elektrowni w pobliskim schronisku, a także do trzech domów w Nowej Morawie i domu wczasowego w Międzygórzu. - W tamtym schronisku już wcześniej rozpoczęto budowę hydroelektrowni, ale jej koszt jak głosi plotka miał sięgnąć kwoty 800 tysięcy złotych, a więc ponad 10 razy więcej niż nasz" - mówi Jerzy Gierc - "to istotna różnica. Nasz projekt jest po prostu mniej skomplikowany, a więc tańszy. Pomysł na wykorzystywanie hydroelektrowni nie jest nowy. Na Zachodzie ta forma pozyskiwania taniej i ekologicznie czystej energii jest bardzo modna i coraz częściej stosowana. Może więc i u nas zacznie się rozwijać nieco szybciej niż dotąd. Tym bardziej, że jak obliczyli autorzy projektu, koszt budowy zwraca się już po 2,5 roku. Jolanta Markowicz |