O co naprawdę jest ta wojna?
"Tylko Duch, jeśli tchnie w glinę, może stworzyć Człowieka"
Antoine de Saint-Exupery
I.
Stało się: rozpoczęła się pierwsza wojna XXI w. Walczą w niej przeciwnicy zda się, nierówni: z jednej strony uzbrojone w najnowszą technikę supermocarstwo, aspirujące do wieloaspektowego przewodnictwa w świecie, z drugiej - społeczność spojona fanatycznym przywiązaniem do wartości niezbyt nawet dla większości jej członków atrakcyjnych, lecz tradycyjnych, własnych i lokalnych, a przez to wartych każdej ofiary. Wynik tej wojny wcale nie jest przesądzony, bo nieraz już tak w historii bywało, że fanatyzm i determinacja okazywały się potężniejsze od najwymyślniejszych nawet broni. Aby zatem cokolwiek wyrokować, musimy zrozumieć charakter tej wojny, spróbować pojąć, dlaczego wybuchła i jakie ukryte siły napędzają żołnierzy wrogich armii. Bez tego zdani będziemy tylko na rozwrzeszczaną propagandę obu stron i zalew patriotyzmem podlanego kłamstwa, nieodmiennie towarzyszącego takim zmaganiom.
Wojny miewają różnie podłoże: ekonomiczne, religijne, ideologiczne, honorowe, klasowe i wiele innych. Stosunkowo najprościej jest użyć wytłumaczenia ekonomicznego, gdy wojnę wszczyna biedniejszy przeciw bogatszemu, twierdząc, że bogatszy dorobił się kosztem biedniejszego i teraz biedniejszy zabiera, co mu odebrano. Takie motywy można bez trudu odnaleźć w dzisiejszych zmaganiach tzw. wolnego świata z tzw. terroryzmem. Są komentatorzy radzi, by wszystko wyjaśniać w tych kategoriach, twierdząc jeszcze, że ideologia tak wojującego islamu, jak i praw człowieka jest tylko przykrywką dla brutalnej walki o sukces materialny. Jednak takie wyjaśnienie jest zdecydowanie zbyt prymitywne. Trzeba poszukać dalej, np. pójść tropem pytania o ideologiczne podłoże tej wojny. Bo że walczą tu dwie nijak do siebie nie przystające ideologie, to widać na pewno.
II.
Ideologia islamu jest tyleż znana, co i wypaczona w powszechnym odbiorze. Dziś kojarzy się on głównie z islamem wojującym, skrajnie nietolerancyjnym, sprymitywizowanym i nauczanym przez ludzi dalekich od mistycznych uniesień. Warto więc przypomnieć, że samo słowo "islam" oznacza "poddanie się Bogu", zaś religia na tym założeniu oparta jako jeden ze swych filarów ma pełne zaufanie do Boga. Bóg islamski jest w wizjach założycieli religii muzułmańskiej dawcą pomyślności i rozkoszy, tak na Ziemi, jak i w niebie. Pod jego błogosławieństwem kupcy pomnażają swój majątek, rzemieślnicy udoskonalają wyroby, uczeni zdobywają wiedzę, artyści tworzą arcydzieła. Sam fundator tej religii był zamożnym kupcem, w którego interesie nie leżało prowadzenie wojen; potępił je zresztą w swoich wypowiedziach. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nędza nie sprzyja duchowości, stąd w jego nauce nie ma potępienia bogactwa, a wręcz przeciwnie. Jest jednak i zalecenie, aby bogactwo nie było celem samym w sobie, aby każdy wierny pamiętał, że jest ono darem Boga.
Utopia społeczna islamu maluje obraz społeczeństwa rządzonego szariatem - prawem surowym, lecz sprawiedliwym, społeczeństwa opartego na dużym poczuciu wspólny (prawo koraniczne nakazuje ludziom zamożnym oddać pewien procent swych dochodów na potrzeby gorzej sytuowanych) oraz w sumie tolerancyjne i życzliwe innym wyznaniom. Na przykład pierwsi muzułmanie zalecali tolerancję a nawet szacunek dla innych "narodów Księgi", chrześcijan i Żydów, uznając ich wkład w filozofię i myśl społeczną islamu.
Mahomet - jak wszyscy wybitni wizjonerzy - pozostał nie zrozumiany. Jego odbiorcami byli koczowniczy beduini, przywykli bardziej do grabieży, niż do jakiegokolwiek poddania się, choćby Bogu. Stał się więc islam protoplastą późniejszych utopii społecznych, pięknych w założeniach, lecz okrutnych w praktyce. Przy tym wszystkim jest to jedyna z wielkich religii monoteistycznych kręgu śródziemnomorskiego, która w swych założeniach cele ziemskie zrównuje z pośmiertnymi, nie faworyzując ani życia ziemskiego kosztem pośmiertnej pustki (jak czyniły to pogańskie religie antyczne), ani też pośmiertnego raju kosztem marności świata, co zapoczątkowało żydostwo, a do skrajności doprowadziło chrześcijanstwo. Warunkiem tak powodzenia w życiu ziemskim, jak i nagrody po odejściu z tego świata jest dla muzułmanina bezwarunkowa wiara i zaufania do Allacha.
Postulowanej przez Mahometa równowagi społeczeństwa islamskie nigdy nie osiągnęły. Najbliższe tego sielskiego obrazka były czasy szczytowej potęgi państw arabskich, między IX a XIII wiekiem naszej ery. Potęgę tę podkopały z jednej strony wewnętrzne procesy w państwach arabskich, z drugiej - europejskie wyprawy krzyżowe, które zapoczątkowały trwający do dziś konflikt między obu religiami.
III.
Procesy, które doprowadziły do ukształtowania się dzisiejszej kultury euroamerykańskiej są wielce złożone. Za ich początek zgodnie przyjmuje się załamanie średniowiecznego modelu społeczności teocentrycznej i wynikającą z tego załamania nieufność najpierw do religii, rozdartej w wiekach XVI - XVIII wewnętrznymi sporami, a w końcu i do Boga, który według tej religii stworzył człowieka na swoje podobieństwo. Parząc na człowieka tamtych czasów nie można było mieć dobrego zdania o jego stwórcy. Stąd wypływa oświeceniowy bunt przeciwko takiemu Bogu i jego ziemskim przedstawicielom; stąd postanowienie zbudowania raju już tu, na Ziemi, za pomocą środków dostarczanych przez naukę i pochodną od niej technologię. De facto cywilizacja naukowo-techniczna u swego podłoża ma głęboką nieufność do wszelkich form duchowości pozaświatowej; stąd tak szybkie awansowanie nauki do rangi nowej religii. Dziś w świecie zachodnim tylko to, co "naukowo stwierdzone i naukowo dowiedzione" uważane jest za godne uwagi i mające sankcję wiedzy pewnej, dawniej zarezerwowaną dla objawień danych z Niebios.
Gdy zaczęło się okazywać, że technologiczne raje, oparte na wydzieraniu naszej planecie jej zasobów, dostępne są tylko tym, którzy je w porę zawłaszczą, rozpoczął się obłędny zaiste wyścig o opanowanie jak największej ilości tych zasobów. Tylko ci, którzy wystarczająco dużo podbili i zawłaszczyli, mieli okazać się godni używania zdobyczy nauki. Ceną takiego izolacjonizmu okazała się zatrata zdolności współodczuwania. Nie jest bynajmniej przypadkiem, że nauka rozkwitła w szybko rozwijających się ekonomicznie, kolonialnie i militarnie krajach zachodnich; tylko w społeczeństwa ogarniętych obsesją wydarcia światu jak największych bogactw możliwa jest taka zatrata wrażliwości duchowej i społecznej, jaką obserwujemy obecnie. Kolejnym etapem tego procesu stało się zastąpienie religijnej spowiedzi "naukową" psychoterapią, w efekcie czego człowiek coraz częściej rozmawia sam ze sobą, co tylko pogłębia osamotnienie i napędza milionowe zyski przemysłowi "zagłuszaczy samotności" (konsumeryzm, pornografia, narkomania, rzeczywistość wirtualna, etc).
Nie popełnimy więc wielkiego błędu twierdząc, że współczesna kultura zachodnia oparta jest na nieufności, wręcz awersji do wszelkich pozaświatowych sił kierujących ludzkim losem. Można się w tym dopatrywać pierwiastka prometejskiego, czyli ubóstwienia człowieka i jego buntu przeciw Stwórcy-ciemężycielowi, można podziwiać niewątpliwy heroizm takiej postawy - ale fakt pozostaje faktem: w końcowym etapie tego procesu człowiek Zachodu, coraz bardziej nieufny, coraz bardziej przez to jałowy duchowo, coraz silniej staje się więźniem technicznych "protez boskości".
IV.
Potrzeba duchowa czyli pragnienie kontaktu z siłami subtelniejszymi niż materialne ciało i trwalszymi, niż przemijająca egzystencja, wydaje się być jedną z ważniejszych potrzeb rozwiniętego człowieka. Duchowość jest najpewniej tak samo ważnym składnikiem człowieczeństwa jak ciało i psychika. I - podobnie jak inne składniki - wymaga odżywiania. Można to robić za pośrednictwem religii, która powinna przyciągać moce duchowe dla swych wyznawców i wśród nich je rozprowadzać, można czerpać z Matki-Ziemi. Społeczeństwom koczowniczym, do jakich zaliczają się dzisiejsze społeczeństwa zachodnie właściwy jest sposób pierwszy. A właśnie to źródło zasilania Duchem zostało w wyniku rewolucji naukowo-technicznej spostponowane!
Gdy w człowieku nie ma Ducha, człowiek szybko się degeneruje. Podstawowe stają się potrzeby niższe, o biologicznej proweniencji. Wtedy społeczeństwo przypomina ekosystem, w którym panuje ostra konkurencja w dostępie do zasobów środowiska. W odróżnieniu od mieszkańców ekosystemów przyrodniczych, ludzie nie zadowalają się opanowaniem jakiegoś kawałka środowiska; w dążeniu do dającego pewność "raju" bogactwa - tracą człowieczeństwo, a cel zaczyna uświęcać środki. Nigdy nie ma pewności, czy ma się wystarczająco wiele, stąd bezwzględna walka o status majątkowy, sztuczne rozbudzanie potrzeb, podsycanie niepewności przez szybko zmieniające się mody i trendy.
Taką właśnie degenerację obserwujemy w dzisiejszym świecie zachodnim.
Na ogół potrzeba duchowa nie może być właściwe zaspokojona, jeśli nie są wcześniej zaspokojone potrzeby ciała i psychiki. A jeśli w jakiejś kulturze potrzeba duchowa jest uznawana i rozbudzana w procesie wychowania zaś materialne i społeczne warunki życia są kiepskie, to duchowość szybko się degeneruje i staje się przykrywką mniej lub bardziej chorych ideologii. Jeśli jeszcze uświadomimy sobie, że w kolonialnej i imperialistycznej fazie swego rozwoju kultura Zachodu zrujnowała społeczne i ekonomiczne podłoże duchowości m. in. w krajach islamskich, zrozumiałe staje się zwulgaryzowanie islamu i sprowadzenie go do roli ideologicznej przykrywki dla aspiracji ekonomicznych i politycznych krajów biedniejszych.
V.
W świetle tego, co już powiedzieliśmy, odpowiedź na tytułowe pytanie tego tekstu powinna być czytelna: w górach Afganistanu ścierają się dwie wizje prawdy życia, jedna oparta na pełnym zaufaniu do świata i Boga, druga zaś na totalnej do nich nieufności. Obie są w dzisiejszym swym wydaniu jednako kalekie, albowiem zarówno wpajana islamskim fanatykom pogarda dla życia, jak i wiara zachodnich żołnierzy w doskonałość ich cywilizacji i chroniących ją maszyn nie uczy ani refleksji, ani pokory, ani samodzielności. Jako takie nie rozwijają człowieczeństwa, bez którego wiara wyradza się w ślepy fanatyzm, zaś postęp technologiczny prowadzi do bezwzględnej rywalizacji. Nie widać dziś na horyzoncie siły zdolnej skłonić islamskich fanatyków do refleksji, ani też nie ma pancerza chroniącego przed każdym pociskiem. Jeszcze mniej jest szans na porozumienie obu kaleczących dusze ideologii. Jak pokazuje praktyka, umieją one tylko jedno: podporządkowywać sobie całość życia, nie zostawiając miejsca na choćby zwykłą tolerancję. Ideologia często bywa namiastką duchowości, gdyż umie ją wyzwolić, ale jej energię wykorzystuje do sobie tylko wiadomych celów, dalekich od realizacji członków społeczności przez ideologię rządzonej. Najsilniej widać to w ideologiach właśnie się ścierających, jakimi są zarówno neototalitarna idea globalizacji (której celem jest całkowite poddanie człowieka władzy kapitału), jak i "tradycyjnie totalitarny" fundamentalizm religijny, który za cel stawia sobie narzucenie wszystkim ludziom własnych abstrakcyjnych dogmatów.
Nie jest więc wojna w Afganistanie aż tak nowa w swym rodzaju, jak twierdzą wojskowi, zawsze zaskakiwani przez nowości, których na poprzedniej wojnie nie było; nowy jest tylko sposób jej prowadzenia w sensie technicznym. Idee napędzające walczących dziś ludzi są aż za dobrze już znajome i oswojone. To tylko totalizmy w nowym przebraniu. Nie płynie z tej wojny żadna pociecha, ani też nadzieja, że jest to wojna ostatnia, że ludzkość wreszcie zaczyna dorastać do zrozumienia jedności Ducha, Świata i Człowieka; jawi się ona raczej jako kolejny etap procesu, który trwa od zakończenia II wojny światowej, a który polega na bieżącym rozładowywaniu agresji w niezliczonych konfliktach lokalnych, które nie oszczędzają nikogo. W wyniku tych wojen najbardziej agresywni osobnicy naszego gatunku po prostu wyrzynają się wzajemnie, zaś przypadkowe ofiary tych zmagań - jeśli przeżyją - uświadamiają sobie często, jak złudna jest serwowana przez masową propagandę, którą karmią się te ofiary, ideologia panowania jednej społeczności nad drugą. Jak złudna jest ta ideologia wobec załamania się nadziei, utraty najbliższych osób, czy - w lżejszych przypadkach - dorobku części, lub całości życia.
Dopóki zatem nie zrozumiemy rzeczywistego podłoża współcześnie toczonych wojen, jakim jest pustka duchowa ludzkości, nieważne, religijna, czy technologiczna - darmo się entuzjazmować zwycięstwem praw człowieka nad fundamentalizmem, lub na odwrót. I jeśli ta bezsensowna w sumie wojna stanie się dla kogoś okazją do przypomnienia sobie, że człowieczeństwo bez duchowości szybko się degeneruje, i że droga do pokoju wiedzie raczej przez odnowienie duchowe ludzi, niźli odnowienie techniczne uzbrojenia - przynajmniej taki sens będą miały ofiary już poniesione i przyszłe, jakich zapewne jeszcze wiele będzie poniesionych, zanim dojrzejemy do zrozumienia prawd oczywistych, i - jak się właśnie okazuje - najtrudniejszych do przyswojenia.
|