Ogłoszona przez UNESCO “Dekada Edukacji dla Zrównoważonego Rozwoju”, to wyśmienita okazja do rozważań nad tym, czym jest rozwój zrównoważony, ale i sposobność do przewartościowania metod, celów, a zwłaszcza – tematyki, poświęconej mu działalności edukacyjnej. Popularyzacja wiedzy dotyczącej rozwiązań globalnych, ale i lokalnych problemów współczesnego świata, napotyka niestety na intelektualną blokadę radia, prasy czy telewizji. Zwróćmy uwagę, iż w przekazach medialnych nawet Szczyt Ziemi w Johannesburgu wydawał się jedynie dużym spektaklem, który nie różnił się zbytnio od innych gigantycznych spektakli politycznych, sportowych i religijnych. Zarzucano mu nawet, że był niepotrzebny będąc bezskuteczny. Ale jak mógł być skuteczny, skoro od początku był bojkotowany (np. przez USA), a potem ignorowany i szybko zapomniany w światowych mediach. Zauważmy, że i owe inne i to częściej powtarzane spektakle nie zmieniły przecież ani położenia większości ludzi, ani ich postaw codziennych, nawet jeśli wezwania swe powtarzały od tysięcy lat. Zmiana postaw ludzkich jest zadaniem bardzo trudnym.
Oczywiście potrzebny jest elastycznie realistyczny, a nie - skostniale ideologiczny - stosunek do problemów środowiska przyrodniczego. Przykładowo, krytycznie należy spojrzeć na dość powszechną praktykę przesadzania z oceną “rzadkości” nawet dość pospolitych gatunków chronionych, występujących lokalnie w obrębie obszarów chronionych, czy terenów, dla których sporządza się ekspertyzę. Obecność chronionej konwalii, ryjówki czy rudzika nie jest naprawdę tak bardzo mocnym argumentem za ochroną owego obszaru, a mimo tego takie argumenty bywają podawane. Trzeba też przyznać, że problem niektórych gatunków chronionych nabiera już znaczenia dokładnie odwrotnego: to nie te gatunki są obecnie zagrożone, lecz zagrożone stają się ich ofiary oraz/lub interes człowieka. Nawet jeśli zagrażają temu interesowi w stopniu niewielkim, ale jeśli istotnie tak jest, to powinniśmy to uczciwie przyznać, zgodzić się z faktami. Narastające konflikty interesów w związku z rozmnożeniem się ostatnio populacji lisa, bobra, kormorana, żurawia, gołębiarza lub kruka wymagają poszukiwania skutecznych, a zarazem humanitarnych, sposobów zatrzymania ich dalszego wzrostu liczebnego - przynajmniej w niektórych rejonach kraju. Nie oznacza to powrotu do ich tępienia, ale nie zapominajmy i o tym, że nie stworzymy istot nieśmiertelnych największym nawet poświęceniem. Śmierć osobników jest warunkiem dla ewolucyjnych procesów przystosowawczych! Zwróćmy się w kierunku mądrej edukacji i przemyślanych działań ochronnych, np. w przypadku ptaków, najmniej ofensywne są niekiedy nieuchronne akcje odpłaszania ich od lęgowisk, zwłaszcza rozpędzanie uciążliwych kolonii, co powinno być wykonywane w okresie, kiedy w gniazdach są jaja, a jeszcze nie ma odczuwających cierpienie piskląt. Całkiem racjonalne i realne byłoby określenie jakiejś górnej granicy wydolności ekologicznej środowiska dla każdego z tych gatunków, po przekroczeniu której można by podejmować legalne (kontrolowane) działania ograniczające wielkość populacji, w tym metodami sterylizacji. Innym przykładem potrzebnej edukacji może być sprawa zagrożeń dla rodzimej fauny ze strony inwazyjnych gatunków obcych, takich jak norka amerykańska, jenot i szop pracz. Mimo sentymentu do wszelkich istot żywych, a zwłaszcza - do bliskich nam wyższych ssaków, potrzebna jest obrona gatunków RODZIMYCH, dla których wymienieni przybysze bywają zagrożeniem. Konieczne jest skoordynowane współdziałanie w tej kwestii z kołami łowieckimi, pomimo wszelkich różnic zarysowujących się w podejściu do innych spraw. Podobnie, należałoby zracjonalizować kampanię antyfutrzarską, dla zachęcania ludzi do noszenia znowu futer z lisów lub szopów, bo tylko w ten sposób skuteczniej udałoby się zmniejszyć ich pogłowie ratując kilka zagrożonych przez nie gatunków chronionych. To rzetelność nakazuje powiedzieć sobie i innym wyraźnie, że oparta na emocjach kampania antyfutrzarska przynosi dziś szkody europejskiej przyrodzie. Wypuszczone w latach 70. z ferm hodowlanych w Wielkiej Brytanii norki amerykańskie, po rozmnożeniu się dokonują dziś spustoszeń w koloniach europejskich ptaków wodnych, a nadmiernie rozmnożone rodzime lisy uchodzą w Środkowej Europie za jedną z najważniejszych przyczyn drastycznego spadku liczebności zajęcy oraz naziemnych ptaków kurowatych (kuropatw, cietrzewi). Na świecie trwa walka o przychylność umysłów i serc ludzkich pomiędzy orientacją biocentryczną (ekologizmem), a przeciwstawną orientacją technocentryczną. Relatywna siła obu tych obozów zmienia się w czasie, w ostatnich latach w kierunku dla nas niekorzystnym: o ile do połowy lat 1990. trwał pochód ekologizmu (w Polsce przejawiający się ratyfikowaniem Konwencji o Bioróżnorodności, przyjęciem Polityki Ekologicznej Państwa oraz wpisaniem zasady rozwoju zrównoważonego do Konstytucji RP), to po roku 1997 i u nas zaczęła się kontrrewolucja ekologiczna. Nabiera ona wciąż rozmachu, znajdując odzwierciedlenie w pojawianiu się publikacji i relacji medialnych podważających zasadność troski o ochronę środowiska naturalnego i zrównoważony rozwój, a także wypaczających sens prowadzonych w tym kierunku działań edukacyjnych. Jakiś czas temu spotkałem się z zarzutem, iż prawdziwym wyzwaniem dla ochrony różnorodności biologicznej powinna być ochrona zagrożonego wymarciem... szczura śniadego. Dlaczego się jego zanikiem nie martwimy, na przykład my, przyrodnicy? Odpowiedź na to demagogiczne pytanie jest prosta: przyrodnicy to istoty rozumne. Ochronę wszystkich wymierających gatunków uniemożliwia brak dostatecznych kadr i wielkich środków (ponowne rozmnożenie w hodowli zamkniętej przykładowego kondora kalifornijskiego kosztowało USA ok. 20 mln dolarów). Stąd nieco arbitralnie wybieramy, co się da uratować, starając się zmniejszać rozmiar zagłady gatunków. Palącym zadaniem dla polityków, dziennikarzy czy edukatorów powinno być wykorzystanie przez nich własnych umiejętności do przekonania szefów najbogatszych koncernów, by zamiast kupowania głosów przeciw “zielonym”, poświęcili owe pieniądze na granty badawcze oraz projekty popularyzujące wiedzę przyrodniczą. Gdyby odpowiednio wyposażone finansowo i liczniejsze zespoły uczonych mogły uściślić wiedzę o przyrodniczym “inwentarzu” Planety i o stanie środowiska przyrodniczego – odbyłoby się to z pożytkiem nie tylko dla nauki, ale i gospodarki. Wszak wiele nieznanych nauce gatunków, to wymierające w ciszy żywe niejako “fabryki chemiczne” i “instrukcje różnorodnego życia”. Pożytki z nich płynące mogłyby odkryć dopiero przyszłe pokolenia ludzkie, gdy z wymarłych gatunków – korzyści nie będzie na pewno! Z drugiej strony, trzeba powiedzieć otwarcie, że bezmyślnie powielane zbyt alarmistyczne opisy dotyczące np. “całkowitego wymierania” ptaków polnych w Zachodniej Europie, nie są przyjmowane bezkrytycznie i wywołują już uzasadniony sprzeciw ludzi myślących niezależnie. Co więcej, takie lamenty tylko prowokują i ułatwiają kontrreakcję – często ujawniającą się w postaci równie niewyważonego kwestionowania wszystkiego co głoszą i robią przyrodnicy i “ekolodzy”. Zasiewem intelektualnym kontrrewolucji jest już w świecie anglosaskim szereg książek lub artykułów napisanych przez filozofów, ekonomistów, astronomów, chemików, prawników, teologów (zwykle emerytów, bo ci mają na to czas) oraz innych ludzi z wykształceniem wprawdzie jak najdalszym od wiedzy biologicznej, ale inteligentnych i posiadających tytuły nawet profesorskie. Wsparci swą konserwatywną orientacją ideową starają się oni podważać nawet najważniejsze konkluzje w zakresie tak istotnych spraw, jak przeludnienie, głód, ubóstwo, bezrobocie czy też masowe wymieranie gatunków, antropogeniczne w części ocieplenie klimatu, szkodliwość chemizacji środowiska, szkodliwość dla zdrowia ludzi i zwierząt takich substancji, jak DDT, dioksyny oraz promieniowania radioaktywnego. Kiedy zderzają się przeciwstawne emocjonalizmy, wtedy trudno o wzajemne wysłuchanie i zrozumienie... Niestety, ostatnio budzi się coraz lepiej zorganizowany, oraz tym razem już w pełni świadomy, opór gospodarczo-administracyjnego lobby przeciw ekologizacji życia i gospodarki. Dzieje się to wbrew uchwałom dwóch Szczytów Ziemi, wspomnianej dekadzie UNESCO, lawinie ekologicznych wyników badawczych i rosnącej świadomości ludzi, zwłaszcza młodszych. W takiej sytuacji przestaje być uznawane za kompromitujące nawet opowiadanie się za strategią gospodarczą typu “po nas choćby potop”. Słysząc głosy krytyki odnośnie kierunku edukacji dla zrównoważonego rozwoju, trzeba jednak przyznać ze skruchą, że formułowane czasem przesadnie stanowiska, np. strony “ekologicznej”, bez dostatecznej dbałości o rzetelność albo nierozumnie bezkompromisowe, a nawet - niezgodne z nowymi faktami
Ponadto, nadal pryncypialnie i żarliwie, powinniśmy edukować o potrzebie ochrony obecnych “kontyngentów” ziem i gatunków przeznaczonych pod ścisłą ochronę. Obecnie pod ochroną w parkach narodowych i rezerwatach mamy zaledwie ok. 1,4% obszaru kraju, a pod naprawdę ścisłą - poniżej 0,5%. A mimo tego, obszary te są wciąż pogwałcane i pomniejszane wkraczaniem doń biznesu, sportu lub nadmiernie skoncentrowanej turystyki. Zważywszy, że nawet w krajach znacznie gęściej zaludnionych i o bardziej zubożonej przyrodzie (Niemcy, Japonia) procent obszarów chronionych jest kilkakrotnie wyższy niż u nas, ich odsetek powinien u nas zostać podwojony, zwłaszcza w tak wyjątkowych miejscach naszego kontynentu, jak Puszcza Białowieska lub fragmenty Pojezierza Mazurskiego i Jury Krakowsko-Wieluńskiej. Kiedy zarazem aż prawie dwa miliony hektarów ziemi leży odłogiem oraz gdy mamy nadprodukcję żywności - stracił aktualność wymóg, by “każdy hektar rodził plony”. Ponad 98% obszaru kraju jest wykorzystywanych gospodarczo lub zdrowotnie (turystycznie), ale niektórym wciąż jest mało. Chcieliby maksymalnie wyeksploatować nawet te maleńkie resztki chronionej przyrody. O takich ludziach pisał John Steinback: “jeśli chodzi o pieniądze, to ludzie znają tylko dwa stany: No MONEY and Not ENOUGH MONEY. Nie ma czegoś takiego, jak dosyć pieniędzy! Tymczasem nowoczesnego człowieka powinno cechować rozwinięcie głębokiego przeświadczenia o coraz bardziej niezbędnej oszczędności i skromności konsumpcyjnej każdego z nas, jakby "ekologicznej ascezy". Jest to rodzaj postawy dokładnie odwrotny wobec lansowanego w mediach rozszalałego konsumpcjonizmu, a bliski postawom pierwotnego chrześcijaństwa. Aby nasze argumenty zostały zrozumiane, potrzebny jest kompleksowy system działań o charakterze edukacyjnym, prowadzonych przez wykształconych ekspertów. Bez ich odpowiedniego przygotowania, rzetelnej, stale weryfikowanej wiedzy oraz rozsądnej argumentacji, trudno oczekiwać zmiany świadomości, a tym samym – zmiany świata, na lepsze.
Prof. Ludwik Tomiałojć |