Nie pamiętam, kiedy autostop
stał się dla mnie czymś więcej, niż tylko sposobem dotarcia do wyznaczonego z góry, celu. Może gdzieś na odcinku Wrocław-Katowice, kiedy po złapaniu stopa na jednej z bliźniaczych stacji benzynowych na Wrocławskich Bielanach sunęłam przed siebie, albo gdy w drodze do Pragi mijałam żółte pola rzepaku? W którymś etapie swoich wojaży
zdałam sobie sprawę, że oto zwykła podróż „za jeden uśmiech” przeistoczyła się dla mnie w swoisty styl życia, podyktowany chęcią przeżycia czegoś więcej, niż tylko podziwiania widoków z perspektywy autokaru, pociągu czy samolotu. Autostop jest ekologicznym sposobem podróżowania, nie kupuję benzyny, nie wspieram koncernów naftowych, nie przyczyniam się do produkcji spalin, a przy tym, nie licząc kierowcy, w jednym aucie mogą podróżować cztery autostopowicze/ -ki. Niczym Sal Paradise z kultowej książki generacji beatników - „W drodze” Jacka Kerouaca, przemierzając kolejne kilometry, śpię w dziwnych, przypadkowych miejscach, żywię się fasolką z puszki… I wreszcie docieram do celu, po drodze dowiadując się o nim od „miejscowych” znacznie więcej, niż z najlepszego przewodnika turystycznego,
widząc to, czego nie pokazują katalogi Neckermann’a. Wtedy to na kilka tygodni dołączam do grona ludzi, dla których trudy podróży są pożywką dnia codziennego. Czasem taka podróż łączy się dodatkowo z hartowaniem ducha, na przykład ćwiczę swoją cierpliwość stojąc na bocznej drodze w południowych Włoszech, w prażącym słońcu poobiedniej sjesty czy trzęsąc się z zimna pod mostem, tuż pod plątaniną obwodnic gdzieś między Ratyzboną a Monachium. Chyba coś jest w stwierdzeniu „nie cel podróży się liczy, lecz droga prowadząca do niego”, gdyby tak nie było, tylu zapaleńców nie stałoby corocznie na drogach całej Europy. Zresztą nie tylko Europa jest celem, z czasem zaczyna on sięgać dalej, a my - marzyć śmielej. Przecież cały świat rozumie wymowę wyciągniętego kciuka, czy to znajdujesz się na czerwonej, piaskowej drodze Panamericana w Brazylii, czy łapiesz stopa na stacji na rzymskiej obwodnicy, na tzw. ringu… wieżowce na plaży Odkąd sięgam pamięcią, zawsze chciałam pojechać do Hiszpanii, a gdzieś w umyśle kiełkował mój własny obraz tego kraju jako górzystego, przepalonego słońcem. Oczami wyobraźni widziałam sięgające horyzontu połacie winnic i gajów oliwnych oraz małe miasteczka wznoszące się na wzgórzach, pełne poplątanych, wąskich, kolorowych uliczek. Hiszpania przyciągała mnie także ze względu na, dostępne niemal przez okrągły rok, pyszne, lokalne owoce i warzywa, które wyrastają dzięki słońcu, bez potrzeby faszerowania ich pestycydami. Takie smakołyki trafiają tam od razu na stół, bez konieczności transportu przez tysiące kilometrów. W zeszłe wakacje udało mi się w końcu zweryfikować własne wyobrażenia. Po zgoła trzech dniach stopowania, znalazłam się na placu Catalunya, w samym sercu Barcelony, która przywitała mnie zasłyszaną w aucie kierowcy marokańską muzyką wygrywaną na bongach, a także wszędobylskimi pamiątkami nawiązującymi do Gaudi’ego. Barcelona, położona na wybrzeżu Costa Brava, jest „punktem honorowym” dla turystów odwiedzających ten kraj. Oprócz dostępu do czystych plaż przyciąga przede wszystkim zdumiewającymi, wręcz bajkowymi perełkami architektonicznymi, w tym przede wszystkim kościołem Sagrada Familia czy budynkiem przed Casa Mila. Charakterystyczna jest mapa tej metropolii, na której, oprócz oczywiście starego miasta, ulice tworzą linie prostopadłe i równoległe, wyznaczone niemal „od linijki”. Barcelona wyróżnia się tym pośród innych europejskich stolic, że sprawia wrażenie otwartej przestrzeni, głównie za sprawą dostępu do morza, jak i dzięki zdumiewającemu kontrastowi, jaki daje wybudowanie szklanych wieżowców kilkadziesiąt metrów od plaży. sqatty i Pomidorowa Zatoka W Barcelonie, jak i całej Hiszpanii, nie ma tak restrykcyjnego jak u nas prawa dotyczącego zajmowania pustostanów, doskonale rozwija się więc tzw. sqatting. Powszechne jest także mieszkanie w jaskiniach, np. w okolicy miasteczka Guadix zauważyłam wydrążone w skałach mieszkania, przed którymi nierzadko stały auta dobrych marek. Sqatty pełnią rolę centrów alternatywnej kultury, organizuje się w nich koncerty, performance’y, wystawy sztuki, a także, jak na przykład w Barcelonie, przygotowywane są w nich tanie, wegetariańskie posiłki - w każdy dzień tygodnia inny sqatt organizuje „stołówkę”. Hiszpania dzieli się na kilka rejonów, których głównym wyróżnikiem jest dialekt. Oprócz najbardziej znanego Kraju Basków, wyróżnić można Katalonię, Andaluzję, czy Murcję. Dialekty te nie są jedynym wyróżnikiem, podobnie jak jest z Ślązakami czy Kaszubami, również mentalność mieszkańców jest inna. I tak, wedle opowieści hiszpańskich kierowców, Andaluzyjczycy cechują się większą „popędliwością”, niż np. Baskijczycy, ci zaś z kolei są bardzo gościnni i przyjaźni wobec ludzi. Zjeżdżając drogami krajowymi na południe, miałam okazję sama się o tym przekonać, a także zobaczyć więcej, aniżeli z perspektywy autostrady. Moją uwagę przyciągały mijane krajobrazy, głównie góry porośnięte kaktusami i nieco
uboższą, niż polska, fauną śródziemnomorską. Góry te zadziwiały swą formą, przechodząc od zielonych Pirenejów do, miejscami skalistych, fragmentów Sierry Nevady. Zwłaszcza jeden krajobraz utkwił mi w pamięci, mianowicie zatoka Mazarron. Tam, na wielkich wzgórzach, ciągną się nieskończenie pola pomidorów, gdzie nie odwróciłam głowy, otaczały mnie pomidory, stąd też w myślach ten obszar zapamiętałam jako Pomidorową Zatokę. podróż z niespodzianką
Moje wczesne wyobrażenie o tym kraju ziściło się w Granadzie. Niektórzy twierdzą, że jeśli ktoś chciałby odwiedzić jedno, typowe miasteczko hiszpańskie, powinien wybrać właśnie Granadę. Słynie ona z Alhambry, czyli warownego kompleksu pałacowego pochodzącego z czasów panowania Arabów. Przyciąga uwagę kunsztownymi zdobieniami oraz wykutymi wersetami z Koranu. Nad miastem wznosi się dumnie dzielnica Albaicin - żywy wizerunek, j akim sycą nas kolorowe zdjęcia w katalogach biur podróży, oferujące wakacje w Hiszpanii. Ciasne, pnące się w górę uliczki, pracochłonnie wyłożone małymi kamieniami, niska zabudowa małych, białych domków, gdzieniegdzie psy leniwie ziewające podczas sjesty, czy odgłosy stukania obcasów w rytm flamenco dobiegające z wnętrz domów… Wieczorem dzielnica ta ożywa, małe uliczki rozświetlają się światłem stylowych lamp, a tubylcy biesiadują do późnych godzin nocnych w licznych knajpkach. Autostop jest świetnym sposobem na poznanie i dotarcie do dowolnego zakątka świata, zaś sama podróż „za jeden uśmiech” - dostarcza wielu niezwykłych wrażeń i niespodzianek, jest ekologiczna i uczy cierpliwości oraz szacunku dla innych miejsc, kultur, ludzi. Czekam z niecierpliwością na każdy kolejny stop, choćby nawet ten krótkodystansowy. Emilia Pruss |