Kotlina Kłodzka to niezwykle ciekawy teren – jeden z najbardziej atrakcyjnych turystycznie w naszym kraju. Ma bogatą i niełatwą historię, intryguje „zapomnianymi” przez ludzi zakątkami, kapliczkami, zarośniętymi często samosiejkami szlakami turystycznymi, wyludnionymi wioskami, malutkimi barokowymi kościółkami... Zaciekawia bogactwem tajemniczych fortów i twierdz, takich, jak Twierdza Kłodzka, urokliwych miasteczek i uzdrowisk, jak Lądek Zdrój, czy też sztolni, jak ta w Złotym Stoku... W końcu zachęca do rozgoszczenia się w jednym z ponad setki gospodarstw agro- i agroekoturystycznych... Do skosztowania przetworów owocowych, serów, jajek oraz bogactwa potraw o niezapomnianym smaku... Do poznania gościnnych gospodarzy, którzy starają się, jak tylko mogą, by ich gościom było miło i przyjemnie w ich gościnie... Trudno wymienić jednym wszystkie atuty tych terenów. Tu życie toczy się naprawdę sielankowo, spokojnie i powoli – wyznaczane szumem małych, górskich rzek i strumieni, powiewem wiatru w świerkowych lasach, promieniami słońca rozświetlającymi pełne kwiatów łąki na łagodnych stokach gór, których tu co niemiara...
Zaglądam do jednej z typowych dla Ziemi Kłodzkiej wiosek, rozciągniętej w dolinie rzeki Białej Lądeckiej, rozdzielającej Góry Bialskie od Gór Złotych. Z daleka wita mnie widok miejsca nad rzeką, które nazwano tu Wiejskim Placem Zabaw i Spotkań, na którym w sezonie odbywają się wiejskie jarmarki. Jestem w Nowym Gierałtowie, położonym u stóp Kopy Gierałtowskiej, wciskającym się w dolinę rzeki trochę ciekawsko i zaskakująco. Droga tu bardzo wąska, kręta, wijąca się wzdłuż malowniczej rzeki. Co drugie gospodarstwo tutaj to agroturystyka, która oczywiście różni się ofertą i rodzajem oferowanych rozrywek, przeznaczonych przede wszystkim dla rodzin z dziećmi z dużych miast. Często to właśnie tutaj dzieci po raz pierwszy mają okazję „na żywo” zobaczyć i pogłaskać krowę, owcę, kozę czy malutką świnkę wietnamską... Tutaj powraca się, kiedy tylko znajdziemy wolny weekend, gdy spadnie śnieg, gdy zaczynają się wiejskie jarmarki...
Odwiedzam Gościnną Zagrodę państwa Barbary i Ryszarda Kalińskich. Nieprzypadkowo, bo pierwszy raz przyjechałam do ich gospodarstwa ponad 20 lat temu. Byłam wtedy dzieckiem, ale dobre wspomnienia, pyszna woda, która dla mnie zawsze smakowała... lasem i czyste powietrze nie pozwoliły tak łatwo zapomnieć o Nowym Gierałtowie.
 Od tego czasu w Zagrodzie wiele się zmieniło: wykopano staw, gdzie można złowić sobie pstrąga, dobudowano zupełnie nowy, drewniany dom dla gości, posadzono plantację aronii i... zaczęto robić kozie sery, bo pojawiło się więcej kóz. Gospodarstwo (w sumie 21 hektarów) uzyskało certyfikat ekologiczny. Delektując się kawałkami pysznego, koziego sera, słucham, jak gospodarze wspominają początki tego miejsca i opowiadają swoją historię – historię „z kozią bródką”, bo całym ich światem są tutaj kozy.
Aśka Lebiedzińska

Datowanie historii tych terenów należy rozpocząć od 1945 r. Wtedy to miał miejsce napływ ludności polskiej, głównie ze Wschodu i przeludnionej Małopolski. Ludzie mieszkali wówczas przez jakiś czas - czasami nawet przez rok - w jednym gospodarstwie z dotychczasowymi niemieckimi gospodarzami. Duża część z nich nie potrafiła w ogóle uprawiać ziemi, nie zajmowała się też wcześniej hodowlą. Niemcy zaś przed wojną bardzo intensywnie uprawiali tu ziemię, przeważnie wołami. Na porządku dziennym było tu, niestety, szabrownictwo, rozbierano i wywożono nawet całe domy albo ich elementy, także mosty – przede wszystkim na peryferiach wsi. Tym zajmowali się głównie „napływowcy” z Małopolski, którzy po kilku latach stąd wyjechali. Niektóre wsie zupełnie się wyludniły... Zostali ci, którzy przyjechali z Kresów Wschodnich – zostali, bo nie mieli gdzie wracać. Było tu także wiele elektrowni wodnych i młynów, ale nikt nie zajmował się ich konserwacją, więc niszczały. W latach '50 doprowadzono prąd. Bardzo długo panowały tu bardzo trudne warunki ekonomiczne – z dala od miast, na wysokościach 400 – 500 m. n.p.m. trudno wyżyć, jak się nie ma innych źródeł dochodu...                                                                                        
W latach '70–'80 przybyła na te tereny nowa fala osadników, tym razem z wyboru. Byli to młodzi ludzie z dużych miast, przede wszystkim z Wrocławia – bardzo rzadko absolwenci Akademii Rolniczej, najczęściej jednak tylko po kursach rolniczych. Ich marzeniem było zamieszkać w górach, niektórzy próbowali hodowli, bo uprawiać ziemię tu ciężko. My należymy po części do tej drugiej fali – do ludzi, którzy powrócili tu świadomie, żeby zostać...  
Naszym pomysłem na życie okazało się gospodarstwo agroekoturystyczne. Przeważająca liczba tutejszych gospodarstw to typowe gospodarstwa agroturystyczne. Oferują one krótkotrwały pobyt turystyczny przez gospodarza, który jest płatnikiem KRUS, czyli posiada ziemię powyżej 1 ha. Gospodarstwo agroekoturystyczne musi dodatkowo posiadać certyfikat zgodności odnośnie rolnictwa ekologicznego lub być na etapie przestawiania na gospodarowanie metodami ekologicznymi - nasze gospodarstwo do takich należy. Przeważnie takie przestawianie trwa 3 lata, ale na naszym terenie jest to okres dwóch lat, przede wszystkim dlatego, że środowisko jest tu bardzo czyste, a gospodarstwa nie stosują chemii i nie mają gruntów ornych. Zanim w 2001 r. otrzymaliśmy certyfikat – przez ponad 5 lat nie stosowaliśmy żadnych nawozów mineralnych.                                                                                                                               
Goście, którzy do nas przyjeżdżają, mają okazję zobaczyć, jak wygląda życie w górskim gospodarstwie, czyli już w strefie powyżej 500 m n.p.m. Mogą nam także pomagać w koszeniu i zbiorze siana lub w zbiorze aronii, jeśli przyjadą w sezonie letnim. Mają możliwość spróbowania naszych lokalnych produktów: miodów i przetworów owocowych, ale przede wszystkim kozich serów i twarogu.
Kiedy zaczęliśmy przetwarzać kozie mleko na sery, okazało się, że wcale nie jest to taką łatwą sprawą. Przede wszystkim dlatego, że w Polsce nie ma tradycji ani hodowli kóz, ani wytwarzania kozich serów. Trzeba było więc zaczynać wszystko od początku...
Wystartowaliśmy z kozami w maju 1996, czyli ponad 10 lat temu. Hodujemy je na ekologicznych ekstensywnych łąkach w bardzo czystym środowisku. Mamy kozy alpejskie oraz uszlachetnione polskie. Są jednak problemy z pozyskiwaniem kozłów z obcego stada do krycia naszych kóz. W Polsce dominują koziarnie „efemeryczne”, zupełnie przypadkowe. Żeby stado było silne, potrzeba „świeżej krwi”. Chociaż kozy są jednymi z najwcześniej udomowionych zwierząt, znanych już od ok. 9 tys. lat temu, brakuje w Polsce starych ras, tak jak są na przykład stare rasy owiec.


Wytwarzany przez nas ser to produkt lokalny, który nazywa się Gierałtela. Nie mieliśmy gotowej receptury jego wytwarzania, pomimo, że na świecie, przede wszystkim na południu Europy, takich receptur jest kilkadziesiąt. Nasz ser był robiony trochę metodą prób i błędów. Dlatego też każdy ser z małego gospodarstwa smakuje inaczej – zależy to przede wszystkim od pokarmu, którym żywią się kozy, na przykład od gatunku traw. Samo wytwarzanie koziego sera to skomplikowany proces. Nasz ser jest niepasteryzowany, w przeciwieństwie do serów z dużych wytwórni. Także rodzaj używanych naczyń, czy flora bakteryjna w pomieszczeniu, wpływają na jakość oraz smak sera. Bo ser jest jak „żywy organizm” - trzeba mieć w rękach w końcu to „coś”, co powoduje, że jest on właśnie taki, a nie inny.
Tradycyjnie kozie sery wytwarza się we Włoszech, Francji, Grecji i Hiszpanii oraz na południowym skrawku Malty. Tam sery mają swoje sprawdzone od wieków receptury, nazwy oraz nabywców. To wszystko jeszcze przed nami.
W nasze sery kozie można zaopatrzyć się w czasie wiejskich jarmarków, organizowanych przez nas od 3 lat w Nowym Gierałtowie. Odbywają się one co sobotę, przede wszystkim w sezonie, od 1 maja do pierwszych przymrozków, czyli do października. W tej chwili na jarmarkach można nabyć także domowe produkty spożywcze, różne przetwory owocowe, na przykład konfitury z aronii, ale także domowe ciasto. Kupimy wtedy też wyroby rękodzielnicze z drewna, np. piękne, robione na szydełku drobiazgi, obrazki, pamiątki (drewniane grzyby i ptaszki). Jarmarki doczekały się już oczywiście stałych bywalców, którzy są równocześnie zagorzałymi wielbicielami właśnie tych okolic. Wszystkich, którzy nie boją się ulec urokowi Ziemi Kłodzkiej, zapraszamy do odwiedzenia jarmarków i wizyty w „naszych stronach”.


Barbara i Ryszard Kalińscy
g.zagroda@sudety.info.pl