Z korytarza dobiega chlupanie wody – to Ewa wyjmuje z wody wiązkę wikliny. Słońce zza okna rozrzuca na stołach ciepłe plamki, z magnetofonu sączy się muzyka z zielonej Irlandii, a my przeplatamy zielone, brązowe i słomkowe gałązki wierzby. Koszyki rosną w oczach... Umiejętność wyplatania jest starsza niż gatunek Homo sapiens. Posiadły ją m.in. niektóre owady, pająki, ptaki i ssaki naczelne. Zwierzęta korzystają z niej, aby zasłonić się przed deszczem, wiatrem lub drapieżnikiem, schować bezbronną dziatwę, “pościelić” wygodne łoże czy zapolować na smakowitą przekąskę. Ludzie potrafią wyplatać przynajmniej od paleolitu, a spór o to, co było pierwsze: plecionkarstwo czy garncarstwo, jest chyba równie stary jak pytanie o jajko i kurę. Wiadomo tylko, że jedno i drugie sięga wstecz znacznie dalej, niż ludzka pamięć... Prawdopodobnie początkowo człowiek wyplatał, aby wymościć sobie miejsce do spania oraz osłonić wejście do jaskini. Dość szybko okazało się, że splecenie ze sobą gałązek pozwala wygodnie przenosić różne przedmioty. Umiejętność wyplatania dała nowe możliwości polowania, łowienia ryb, budowania domów, czy ubierania się (np. kapcie, nakrycia głowy). Z wyplatania narodziło się także tkactwo. Obecnie plecionkarstwo jeśli nawet nie jest zawodem ginącym, to, stosując kategorie z Czerwonej Księgi Roślin i Zwierząt, przynajmniej - zagrożonym wyginięciem. Nadal jednak coś nieodparcie ciągnie ludzi do tej pierwotnej umiejętności. Może to zmęczenie seryjnymi, plastikowymi wyrobami, może tęsknota do szlachetnych, naturalnych tworzyw? A może potrzeba wykonania czegoś własnoręcznie, tak od początku – od zielonej, nieokorowanej gałązki? Niewykluczone, że uzasadnieniem jest tutaj po prostu chęć oderwania się na chwilę od komputera i wirtualnej rzeczywistości... wiklina w kolorach tęczy Do wyplatania można używać traw, liści, łyka, kory i korzeni drzew, ale najbardziej znana jest chyba wiklina. Za tą niejasną nazwą, wywodząca się od słowa “wikłać”, kryją się po prostu krzewiaste gatunki wierzby, które nadają się do wyplatania. W Polsce najbardziej znane są 4 gatunki: wierzba amerykanka, wiciowa (czyli konopianka), purpurowa i migdałowa. Nie zamyka to jednak listy wszystkich zdatnych do tego celu gatunków, a w ich obrębie znajduje się takie mnóstwo odmian (wierzby łatwo krzyżują się między sobą), że nie istnieje chyba osoba, która potrafiłaby odróżnić i nazwać wszystkie z nich. W sklepach dominują wyroby z gładziutkiej wikliny korowanej, czyli obdartej z kory. Najczęściej koruje się po gotowaniu – gałązki nabierają wtedy od kory lekko ceglastego koloru. Raz w roku, na wiosnę, można też uzyskać wiklinę moczarkowaną. Ścięte pręty moczy się najpierw w moczarkach, czyli basenach z wodą, do czasu aż “poczują wiosnę” (jak mówią wikliniarze: “puszczą miazgę”) i wytworzą pączki, podobnie do krzewów rosnących w naturze. Dopiero wtedy odziera się z nich korę. Taka wiklina ma naturalnie jasny, słomkowy kolor - nazywa się ją białą wikliną. Przeszukując sklepy z koszami można się także natknąć na wyroby z barwionej wikliny okorowanej – najczęściej ciemnobrązowe. Ale tak naprawdę różnorodność kolorów ukazuje się naszym oczom, kiedy mamy do czynienia z wikliną niekorowaną, zwaną (nie zawsze zgodnie z prawdą) “zieloną”. Soczyste zielenie, nasycone brązy, ogniste bordo i stonowane khaki – to tylko niektóre z barw, którymi mieni się wiklina... Szkoda, że tak trudno spotkać tego typu wyroby w sprzedaży. Osobie spragnionej mniej standardowych koszyków można więc polecić wzięcie sprawy, a raczej wikliny, w swoje ręce. pleść każdy może W Polsce pozostało niewiele szkół, w których uczy się wyplatania. Technikum w Kwidzynie, ośrodek dla dzieci niewidomych w Owińskach czy Małopolski Uniwersytet Ludowy we Wzdowie należą do nielicznych wyjątków. Dla osób, które chciałyby skosztować wyplatania (niekoniecznie czyniąc z niego swój zawód) pozostają trafiające się sporadycznie kursy i warsztaty. Jako instruktor rękodzieła artystycznego, zajmujący się m.in. plecionkarstwem, także miałam przyjemność prowadzić tego typu zajęcia. Rozpiętość wieku i profesji uczestników takich zajęć była spora: od kilkuletnich dzieci, poprzez studentów, nauczycielki, gospodynie domowe, po osoby prowadzące własne firmy. Tworzyli kosze, koszyczki, podstawki, płoty i parawany, fikuśne ptaszki... Cechą wyróżniającą te osoby był zawsze najpierw pewien specyficzny błysk oczu, a nastepnie duma, towarzysząca oglądaniu własnoręcznie wykonanego dzieło. Ja z kolei niezmiennie zadziwiałam się, ile potrafi zdziałać wyobraźnia, kiedy puści się jej wodze i jakie cudeńka potrafią stworzyć ludzie, którzy z pozoru nie mają nic wspólnego ze sztuką. I niech się schowają wszystkie równiuteńkie, nudne, taśmowe produkcje! Krystyna Dzięciołowska
Polskie Towarzystwo Ochrony Przyrody "Salamandra" Więcej o warsztatach: www.salamandra.org.pl |