Już w połowie XVIII w. w wielu źródłach, np. u J.J. Rousseau, możemy odnaleźć mit wsi spokojnej, będący tęsknotą za „harmonią” i życiem „z Naturą za pan-brat”. Potwierdzają to takie fakty, jak wesele Lucjana Rydla w Bronowicach oraz fascynacja krakowskich artystów dziką przyrodą Podhala i zdrowymi, jędrnymi dziewczynami ze wsi. Dzisiaj z kolei wieś, to dla idealistycznych mieszczuchów rajski ogród, a czasami - ogród dzieciństwa, bo wielu z nas niedawno przecież tę wieś opuściło. Oczywiście, na wsi żyło się w pewnym sensie bliżej Natury, bo jak ktoś hodował świnkę, to musiał ją też zabić (osobiste doświadczenie życia i śmierci, często oswajane samogonem), jak miał krowy, to cielaki odstawiał do rzeźni, a mleko oddawał do skupu. Trzeba było wstać o świcie, żeby te krowy wypuścić na pastwisko, a wieczorem trzeba było je wydoić, mleko przepuścić przez centryfugę i ze śmietany zrobić masło. Żniwa były swoistym świętem, któremu towarzyszyły specjalne pieśni, zaklęcia, rytuały. Od deszczu i słońca zależały zbiory i pora żniw. Ale przecież mieszkaniec miasta także
Dzisiaj wieś to produkcja rolna, biznes jak każdy inny, więc i pieśni żniwne są zapomniane i rytuały czy znaczenie elementów kultury wiejskiej. Nawiasem mówiąc: dość dzielącej (podział swój – obcy) i niekoniecznie poprawnej politycznie. To technologia i mechanizacja „załatwia” dziś produkcję. wieś bez chleba Stosunkowo nowym zjawiskiem kulturowym są współcześni, miejscy osadnicy na wsi. Nie mają oni powiązania z tradycją wsi ostatnich stuleci. Chcą realizować własny mit harmonii i bliskości z przyrodą. Czasami próbują tzw. „rolnictwa ekologicznego”. Piszę w cudzysłowie, bo jeśli pod słowem ekologia rozumiemy relację między organizmami i ich środowiskiem, to oczywiście każde rolnictwo jest ekologiczne. Chodzi najczęściej o rolnictwo bliższe tradycyjnemu, z mniejszą ingerencją w środowisko naturalne. Mam wrażenie, że człowiek kieruje się jednak przede wszystkim chęcią zysku i dlatego tzw. „rolnictwo ekologiczne” jest i pozostanie niszą dla amatorów. Dominować będzie to, co przynosi większe zyski. Przeciętni ludzie na wsi w Polsce chcą przede wszystkim mieć więcej pieniędzy i dorównać wizjom standardów życia, jakie oglądają w telewizji. Znaczna część mieszkańców wsi większość czasu spędza więc sprzątając mieszkania w Brukseli i po powrocie kupuje do domu na wsi używane bryki lub wielkie telewizory. Najbogatsi mieszczuchy będą oczywiście kupować w sklepach ze „zdrową żywnością”, ale tych bogatych jest zawsze najwyżej 20%, a pozostałe 80% chce się po prostu dorobić. Moja znajoma, młoda dziewczyna ze wsi, ale dobrze wykształcona, zaczęła wypiekać chleb według tradycyjnej receptury.
współczesna wiedźma Socjobiolodzy od dawna mówią, że kobieta poszukuje partnera, który by zapewnił jej potomstwu najlepsze warunki wzrostu i rozwoju. Dlatego takie powodzenie mają właściciele wielkich, luksusowych bryk i ludzie sprawujący władzę. To się nazywa dobór naturalny. Archetypowa wiedźma (ta, która posiada wiedzę) była związana z sukcesem uzależnionym od harmonii z warunkami naturalnymi. Dzisiaj, jak się ma dość pieniędzy, to można gwizdać na katastrofy ekologiczne i warunki naturalne. Więc pragmatyczna samica Homo Sapiens woli znaleźć samca zapewniającego pieniądze. I ma rację. A poza tym każda z nich woli mieć za partnera młodego, pięknego i bogatego niż odwrotnie. Samce Homo Sapiens natomiast potrzebują dla swojej kariery mieć przy boku samicę efektowną, która posłuży za markę. Bo w świecie wolnego rynku liczy się target, marka i produkt. To jest klucz do sukcesu, tak samo w mieście, jak i na wsi. A może nawet bardziej na wsi. W naszej patriarchalnej wsi wiejska liderka została spalona na stosie już dość dawno temu. Obawiam się, że wiedźmę zastąpiła kobieta nowoczesna, business woman, która potrafi napisać business plan i wygrać swój projekt w konkursie grantowym. Oczywiście, rozdający granty dbają o to, żeby postęp był, i rozwój, i żeby projekty służyły jedynej słusznej drodze sukcesu i wzrostu - w ramach powszechnej gospodarki rynkowej. Ale jest też taki ginący już wymiar kulturowy: znam starsze panie, które spotykają się we wsi, żeby pośpiewać stare piosenki. Ich mężów przy tym nie ma, bo albo są pijani, albo poumierali… One potrafią cudownie śpiewać i to one są ostatnimi wiedźmami, jeśli chodzi o stworzenie niepowtarzalnego klimatu czasów tradycyjnej wsi. Tymczasem kobieta nowoczesna na wsi najczęściej wsi się wstydzi. Ona się wstydzi wsi, jeśli niedawno z niej wyszła. Bo to jest dla niej środowisko zacofania. Natomiast ona kocha wieś i chce się fotografować z owieczką i krówką jeśli jest już kobietą sukcesu. W końcu wszyscy tęsknimy za ogrodami naszego dzieciństwa i dlatego 90% kontekstów reklam to środowisko wiejskie i przyroda. Dobrze się pokazać na tle wsi, ale niedobrze być traktowaną jako baba ze wsi (ciemnota i w ogóle). Co innego, kiedy będąc mieszkanką Warszawy czy Gdańska podjęliśmy decyzję, by zamieszkać w Beskidzie Niskim. O, to jest wspaniały temat dla filmu o dzielnej kobiecie na wsi! wszystko najważniejsze Mam silne wrażenie, że wszelka „wiejska ekologia” - to działanie przede wszystkim dla nas samych, żeby się lepiej czuć. Jest to bardziej działanie symboliczne, bo zagłada przyrody niewiele od stylu życia na wsi zależy. Oczywiście, stare powiedzenie, że „wszystko jest najważniejsze” ma głębokie znaczenie, ale los gatunków ginących na naszych oczach, zależy chyba najbardziej od ochrony przed inwestorami każdego kawałka dzikiej przyrody jaki przetrwał. Intencja jest bardzo ważna, a nie image czy jestem proekologiczny, czy nie.
Mamy dzisiaj taką sytuację, że ślady kultury wiejskiej przetrwały tylko w najbardziej zacofanych regionach. Tak jest na przykład na Podlasiu, czy w drewnianych wsiach ruskich okolic Puszczy Białowieskiej. Cały etos białoruski albo ukraiński to właściwie etos słowiański. Pojęcie narodu jest bardzo młode, to była po prostu Litwa, Biała Ruś, w której żyli ludzie mówiący różnymi językami, ale żyjący obok siebie i nawzajem się wzbogacający. Dzisiaj jesteśmy pod olbrzymią presją kultury anglosaskiej. Wyrzekliśmy się słowiańskiej duszy na rzecz hamburgera i coca coli. I to jest naturalne, niemniej jednak warto wiedzieć, że Mickiewicz jest także narodowym poetą białoruskim i litewskim, a Boharodzica to pieśń śpiewana w starobiałoruskim języku. Że Jagiełło dla Polaków wielkim króem był, dla Litwinów/Białorusinów/Ukrainców to przechszta, zabójca kuzyna i zdrajca, który dla władzy, kiedy Krzyżacy odmówili mu stanowiska, sprzedał swoją ojczyznę i wyrzekł się wiary dla tronu Polski. Tutaj od setek lat trwała wojna o wpływy Kościoła i Cerkwi, a ludność miejscowa była z pewnością prawosławna. Ale nie jestem pewien, czy już można o tym otwarcie rozmawiać. Wszak walka o wpływy trwa nadal. Czy mamy z czego czerpać tradycję skoro jej uwarunkowania wygasły, języka „obcego” lub „innego” nie rozumiemy, a sami posługujemy się innymi kodami, przydatnymi w zunifikowanym świecie. Jeśli przekroczymy granicę i znajdziemy się w Białorusi, zobaczymy, że tam już zniknął tradycyjny, oglądany jeszcze po polskiej stronie krajobraz, bo podziały pól i wsi wynikające z historycznej pomiary włóczonej* zastąpiły wielkie pola kołchozów. U nas krajobraz zachował jeszcze historyczną strukturę, ale i ona znika szybko w miarę tzw. rozwoju. Tradycji nie da się reanimować, chyba, że jako produkt turystyczny, ale dla mnie ten język używający określeń „produkt” jest obrzydliwością. Mamy zawsze to, na co zasługujemy. Krajobraz jest najlepszym
Tekst i zdjęcia:
Janusz Korbel Janusz Korbel – pisarz; animator ruchu obywatelskiego udziału w ochronie przyrody; laureat XIII edycji konkursu o nagrodę im. Alfreda Lityńskiego w dziedzinie ochrony środowiska naturalnego. *Pomiara włóczna - reforma rolna od 1577 przeprowadzona na Litwie Bialorusi i Ukrainie. Ziemię komasowano dzieląc na włóki (ok. 21 ha)
|